Rozmowa z adw. Maciejem Burdą: Obcy

 

20160817_145309

Panie Mecenasie – z tym kandydowaniem na dziekana ORA w Krakowie – to tak na serio? Niektórzy nie kryli oburzenia samym faktem Pana startu, a potem Pana płomiennym przemówieniem wygłoszonym w dniu wyborów.

Tak. Na serio. Rzeczywistość, w której przyszło mi funkcjonować nie jest zbyt wesoła i kiedy w tym codziennym szaleństwie, w pogoni za lepszej jakości życiem, pojawiła się informacja, że dwóch poważnych facetów prowadzi spór o kilka złotych składki adwokackiej czy też obiecuje jakąś pomoc młodym adwokatem, to moje systemy obrony przed światem okazały się niewystarczające. Przepełniła mnie nagła potrzeba zaproponowania jakiejś racjonalnej alternatywy, przekazania prostego komunikatu.

Nic nie wiem o frustratach niezadowolonych z tego tylko, że wystartowałem. Najpewniej nazbyt byli tchórzliwi, by mi powiedzieć o ich cierpieniu. Moim zdaniem to fatalnie, że  kogoś oburza fakt, iż osoba niepozbawiona biernego prawa wyborczego kandyduje na dziekana. Zalecałbym zmianę profesji, może spokojną posadę w fabryce konserw.

Liczba uzyskanych w wyborach głosów była dla Pana rozczarowaniem, czy raczej potwierdzeniem, że wielu z nas oczekuje powiewu świeżości w samorządzie?

Rozczarowaniem. Przecież przegrałem, zająłem ostatnie miejsce.

Dlaczego uważał się Pan za lepszego kandydata, niż doświadczeni przeciwnicy, z których każdy już przecież miał za sobą tę rolę?

Nie uważałem się za lepszego kandydata, a za innego, obcego. Wydawało mi się, że może to mieć jaką wartość. Wówczas nie wiedziałem jeszcze, że z większością adwokatów tego miasta jest jak z owcami w Folwarku Zwierzęcym i głosują tak jak ktoś im powiedział przez telefon. Niektórzy mają nawet pretensje, że głosowali zgodnie z głosem w słuchawce, a nikt nie zaprosił ich na alkohol z okazji zwycięstwa. Za takie żale  kocham adwokaturę polską.

Naczelne hasło Pana programu brzmi: „Zrobię nic”. Czy idei takiego założenia bliżej jest do teorii nicości Kononowicza, Witkiewicza, czy Schopenhauer’a? ;)

Pierwsza nie została gruntownie opracowana, a dwóch pozostałych nie znam. Slogan „Zrobię nic” pozycjonował moją kandydaturę. Po części była to ironia z kiełbasy wyborczej, szczególnie – niepoważnych moim zdaniem – obietnic pomocy młodym adwokatom. Po części był to przejaw głębokiej wiary w sens sprawowania funkcji dziekana w sposób zredukowany do roli urzędnika. Dziekan – człowiek, którego nie było. Tak bym się wywiązał z zadania.

„Ekscentryczny adwokat to niepokorna postać. Często nie zgadza się z poglądami swoich kolegów. Zdarza się też, że krytykuje środowisko prawnicze.” To cytat z artykułu – rozmowy z Panem.  Zgadza się Pan z tym stwierdzeniem? Co konkretnie ma Pan do zarzucenia środowisku, którego siłą rzeczy jest Pan częścią?

Nie pamiętam tej rozmowy. Być może czasem kogoś krytykuję, nie sądzę bym odbiegał od normy w tym zakresie. Na przykład nie lubię nurtu integracyjnego w adwokaturze polskiej. Te wszystkie spływy kajakowe, zjazdy motocyklistów, cyklistów, wędkarzy i turnieje korzenioplastyki uwłaczają godności zawodu. Nie mam nic przeciwko temu, by adwokat poszedł do teatru, spojrzał na obraz czy rył drewno w wolnym czasie, ale niech sczezną komisje integracji, sportu i kultury. Zgodnie z ustawą adwokat ma świadczyć usługi polegające na udzielaniu pomocy prawnej i samorząd powinien go wspierać w tym zakresie. Jeśli adwokat ma ochotę posłuchać trzepotania białych żagli, to niech organizuje stosowne przedsięwzięcie we własnym zakresie.

Czy możemy liczyć, że wzbogaci Pan swoją osobą w przyszłości kolejne listy wyborcze?

Nie

obcy

Pytanie może tendencyjne, ale wiem, że wiele osób jest zafrapowanych – jaka była droga Króla Procesu Karnego do togi zielonym troczkiem? Kiedy i dlaczego zadecydował Pan o wyborze tej drogi?

Byłem bezrobotny. Niczego nie umiałem. Nie przyjęli mnie na inne aplikacje. Adwokatura była więc naturalną drogą. W dniu 19 października 1999 roku Agata Kaczor i Janusz Kaczor zatrudnili mnie po czym pokazali jak żyć zawodowo. To wszystko.

Nigdy nie myślał Pan o tym, by być oskarżycielem albo sędzią?

Bardzo chciałbym być prokuratorem, ale mam tak duże zobowiązania alimentacyjne, że musiałbym być trzema prokuratorami jednocześnie, by zaspokoić apetyt osób pozostających na moim utrzymaniu. Nie mam zdolności Ojca Pio, więc złoczyńcy mogą spać spokojnie.

Ma Pan jakiegoś mentora?

Wszystkiego co dobre nauczyłem się w latach 1999-2004 od wspomnianych już wcześniej dobroczyńców, a następnie w kancelarii Kaczor, Klimczyk, Pucher, Wypiór adwokaci sp. p. Nie wiem jak jest w tej firmie obecnie. Wówczas nie mogłem mieć lepszych pracodawców. 

Prowadzi Pan bloga, który cieszy się ogromną popularnością, nie tylko z uwagi na tematykę wpisów, ale i styl narracji. Czy blog jest forpocztą dzieła większej objętości (a jeżeli tak to jakiego gatunku można się po Panu spodziewać?).

Regularnie bloga czyta zaledwie kilkadziesiąt osób. Tylko kilka wpisów wzbudziło większe zainteresowanie, zresztą najczęściej to nie ja byłem autorem, a Tomasz Płóciennik (tekst o dopalaczach) czy Kamila Czajkowska (test o jednej z imprez integracyjnych). Blog nie jest zapowiedzią, to terapia, kronika. Niektóre teksty mogą bawić tylko 2-3 osoby – bezpośrednich uczestników zdarzeń.

Poglądy na niektóre sprawy prezentowane przez Pana na blogu bywają odbierane jako kontrowersyjne zwłaszcza dla niektórych środowisk. Czy w związku z tym spotkał się Pan kiedyś z zarzutem, że „adwokatowi nie przystoi”? <jeżeli tak – jak Pan odbiera tego typu komentarze?>.

Otwarcie nikt mi nie zwraca uwagi. Czasem pojawia się anonimowy, nieprzychylny komentarz na blogu, ale anonimowość wyklucza poważne traktowanie. Uważam, że adwokatowi nie przystoi pisać kiepskich pism procesowych i nudzić na salach rozpraw. Do szału doprowadzają mnie ludzie, którzy wyprowadzają konieczność obdarzenia adwokata szczególnym szacunkiem, tylko dlatego, że jest adwokatem, a w konsekwencji pielęgnowania owego statusu poprzez powstrzymanie się od bliżej niesprecyzowanych zachowań. Psim obowiązkiem każdego z nas jest wykazanie się w ramach wykonywania obowiązków zawodowych i tylko to może być źródłem prawdziwego szacunku. Każdy musi na to zapracować i każdy może w sekundę ten szacunek stracić.

Bywa Pan oceniany jako wybitny wręcz karnista. Jakie – oprócz obłędu w oczach, cechy powinien mieć obrońca, aby zapracować na takie miano?

Ocena zupełnie niesłuszna. Kilka sukcesów, które mi się przytrafiły były dziełem przypadku i sporego nakładu pracy. Cechy przydatne w pracy adwokata to: bezwzględność, okrucieństwo, brak empatii, brak potrzeby snu.

Ma Pan opinię adwokata, który nie boi się „kopać z koniem”, nie jest uległy wobec sądu i ma odwagę wytykać sędziom błędy (i nie chodzi o te podnoszone w apelacjach). Jakie są konsekwencje takiej postawy? Czy doświadczył Pan z tego powodu jakiegoś ostracyzmu?

Jest taka teoria, że jak był wybuch elektrowni atomowej w Czarnobylu to przyleciał statek kosmiczny z innej cywilizacji i pomógł. Dzięki temu skutki katastrofy były znacznie mniejsze. Ja właśnie jestem dla sędziów takim niezidentyfikowanym obiektem, który wcale nie wytyka błędów, a pomaga. Dlatego prawie każdy sędzia mnie kocha i docenia. Na nieliczne wyjątki i ich postępki spuśćmy kurtynę miłosierdzia.

Prowadzi Pan zajęcia dla aplikantów adwokackich w ramach szkolenia. Nie ukrywam, że w związku z tym pozwoliłam sobie przeprowadzić małe rozpytanie, na okoliczność tego, jak aplikanci oceniają zajęcia z Panem. Bez przesady – wszyscy reagują entuzjazmem. Jak odnajduje się Pan w roli wykładowcy? Czy stosuje Pan jakieś patenty na wzbudzenie – nawet w cywilistach zainteresowania procesem karnym?

Z czasem znienawidziłem prowadzenie zajęć. Zupełnie szczerze – robię to tylko dla pieniędzy, bo wynagrodzenie jest bardzo sowite. Irytują mnie aplikanci, bo są nieprzygotowani, spóźniają się jeszcze bardziej niż ja, nie chce im się ze mną rozmawiać. Nie oglądali takich filmów, które ja lubię, nie czytali książek, które ja czytałem, nie mamy więc wspólnego kodu kulturowego. Niegdyś w przerwach podchodziły jeszcze dziewczęta pod pretekstem rozwikłania jakiś wątpliwości, lecz to przeminęło. Cierpię gdy prowadzę zajęcia, z tym że wewnętrznie. Niczym gajowy ze „Śmierci pięknych saren” jestem tak kiepskim wykładowcą, że nigdy tego nie pokazuję. Dobre oceny słuchaczy wynikają z tego, że przygotowuję się do zajęć, a być może nie każdy wykładowca zadaje sobie ten trud.

Zrzut ekranu 2016-08-18 11.17.13

Jest Pan obrońcą w wielu głośnych procesach, skupiających uwagę mediów. Czy łatwiej jest pełnić swoją rolę w sprawach, które nie odbywają się w świetle jupiterów? Czy to zainteresowanie powoduje jakieś utrudnienia dla obrońcy?

Mnie zainteresowanie mediów mobilizuje, bo wstydzę się publicznej kompromitacji. Nie wiem czy jest łatwej, czy trudniej. Na pewno inaczej i ta odmienność mnie bawi

Miał Pan kiedyś pokusę bycia„Mecenasem Celebrytą”?

Obecnie chciałbym już tylko sam na sam z aktami, na ósmym piętrze w bloku, pisać apelacje w sprawach karnych. Prawda jest taka, że od lat  borykam się  z problemem niskiej samooceny, więc wszelkie publiczne komentarze mojej aktywności zawodowej syciły mnie i krótkotrwale poprawiały samopoczucie. Może znajdowanie w tym przyjemności było dążeniem do pozostania adwokatem, który jest znany z tego, że jest adwokatem, a tak definiowałbym „Mecenasa – Celebrytę”. Zapewne wrogowie mogą mi więc zarzucać, że miałem pokusę. Przeszło mi jednak.  

 

Czy zdarzyło się Panu zaprzyjaźnić, albo chociaż tak po ludzku polubić któregoś swojego klienta, którego bronił Pan w jakiejś wyjątkowo kontrowersyjnej sprawie?

Lubię niektórych klientów.  Rodzaj sprawy nie ma znaczenia.

Czy pyta Pan klienta jak było naprawdę?

Proszę klienta, by opowiedział historię. Nie wartościuję jej w kategoriach prawdy i fałszu, a z perspektywy art. 7 kpk. Postrzeganie rzeczywistości jest sprawą tak indywidualną i intymną, że nawet szczere przedstawienie przekonań klienta, może oznaczać zaledwie prezentację jego subiektywnej wersji. Poza tym pytanie o  przebieg wydarzeń nie ma sensu, skoro teza o zasadzie prawdy materialnej w polskim procesie karnym nie znajduje zapośredniczenia normatywnego, a linia orzecznicza Sądu Najwyższego dotycząca wykładni art. 7 kpk stanowi jej zaprzeczenie. Przecież ustalenia faktyczne pozostają pod ochroną tego przepisu, jeśli sąd pierwszej instancji sprawnie uzasadni swój pogląd po przeprowadzeniu i dokonaniu oceny wszystkich dowodów. Sąd Najwyższy opowiada się więc za zasadą prawdy formalnej, przy czym nie przyznaje się do tego otwarcie. Na marginesie: sama koncepcja prawdy w ujęciu Arystotelesa jest archaiczna i tak kiepska, że poza prawnikami nikt już chyba się do niej nie odwołuje.

Czy odmówił Pan komuś obrony? Jest jakiś rodzaj spraw, których nigdy by się Pan nie podjął?

Ja przez tą lokalną popularność często muszę odmawiać pomocy z uwagi na brak czasu i coraz gorszą jakość świadczonych usług. Nie ma takich spraw karnych, których bym się nie podjął, co nie znaczy, że dobrze bym je poprowadził. Słyszałem natomiast, że podobno są tacy wielcy adwokaci, którzy nie przyjmują spraw „ludzi z miasta”. Mam to szczęście, że ich nie spotykam.

Co Pan myśli o przywróceniu kary śmierci i planach zaostrzenia przepisów dotyczących tzw. „legalnej aborcji”?

Nie da się przywrócić kary śmierci, więc o tym nie myślę. Jeśli by była, to dla siebie wybrałbym śmierć przed plutonem egzekucyjnym. Z kimś kogo kocham u boku. Nie potrafię się wypowiedzieć o planach zaostrzenia przepisów dotyczących legalnej aborcji.

„Gdy polityka wkracza na salę sądową, to sprawiedliwość tę salę opuszcza.” To słowa słynnego karnisty, Mec. Tadeusza de Virion wypowiedziane kilkanaście lat temu. Pana zdaniem – słowa te straciły na aktualności, czy wręcz przeciwnie?

Ja jeszcze nie widziałem polityki wkraczającej na salę rozpraw. Sprawiedliwości nie ma z powodu: lenistwa, pośpiechu, nudy, braku kompetencji emocjonalnych i intelektualnych, braku doświadczenia. Jeśli wyeliminujemy te mankamenty, to każdemu możemy wymierzyć sprawiedliwą karę.

 

 

Rozmawiała adw. Karolina Linowska

Foto adw. Kamila Czajkowska

 

Udostępnij wpis
Brak komentarzy

ZOSTAW KOMENTARZ