Wspomnienie 21, adw. Piotr Królak

kadrowane-907x1024Aplikacja adwokacka[1] Przygotowuje aplikantów adwokackich do wszechstronnego i należytego wykonywania zadań określonych w ustawie Prawo o adwokaturze, Kształtuje poczucie godności zawodowej i Uczy postępowania zgodnie z zasadami uczciwości, słuszności i sprawiedliwości. W celu PrzygotowaniaKształowaniaUczenia aplikant adwokacki jest obowiązany do uczestniczenia w zajęciach przewidzianych planem szkolenia[2].

Okręgowa Rada Adwokacka może skreślić[3] aplikanta adwokackiego z listy aplikantów adwokackich, jeżeli stwierdzi jego nieprzydatność do wykonywania zawodu adwokata. Podstawą do stwierdzenia nieprzydatności aplikanta adwokackiego do wykonywania zawodu może być[4] uchybienie obowiązkom uczestniczenia w zajęciach przewidzianych planem szkolenia. Nieobecność na zajęciach może być[5] usprawiedliwiona na pisemny wniosek aplikanta, w szczególności zaświadczeniem lekarskim, które należy przedstawić nie później niż 7 dni po ustaniu przyczyny nieobecności[6]. Łączna liczba nieobecności nieusprawiedliwionych przekraczająca 16 jednostek godzinowych[7] w danym roku szkoleniowym zajęć stanowi podstawę do niedopuszczenia aplikanta do sprawdzianu lub kolokwium przez okręgową radę adwokacką[8].

Zajęcia podczas mojej aplikacji odbywały się w budynku Szkoły Wyższej (?) przy ul. Bobrowieckiej. Plotka głosi, że fundator uczelni mieszkał w nieoświetlonym światłem słonecznym gabinecie na szczycie gmachu. Człowiek ten nigdy nie opuszczał terenu uczelni. Dniami zza ogromnego dębowego biurka sprawował pieczę nad życiem Szkoły Wyższej (?). Nocami wychodził z trumny, krążył po pustych korytarzach uczelni i głosem zdławionym hukał[9].

Słyszałem, że ponoć przed laty mężczyzna ów prowadził szczęśliwe i dostatnie życie, gdzieś na przedmieściach miasta stołecznego Warszawy. Wszystko uległo zmianie, gdy pewnej nocy, kupił książkę „Necronomicon”[10]. Jego budzące się zainteresowanie do dziwactw zaprowadziło go do małego nielegalnego targowiska położonego nad stacją Metro Wilanowska. Jego uwagę przykuł stary zgarbiony nędzarz, który na brudnej szmacie zamiast rozłożyć wszystkie swoje dobra, położył jedynie niesławne dzieło szalonego Araba Abdula Alhazreda. Mimo zmroku srebrne klamry grubej skórzanej księgi iskrzyły się jasno. Jakiś pierwotny głos, który obudziła w nim ta księga, wmówił mu, że jest zobligowany posiąść niesławny wolumin. Po tym zdarzeniu, człowiek ten sprzedał cały swój majątek i za zdobyte środki nabył teren, na którym wzniósł gmach Szkoły Wyższej (?) przy ul. Bobrowieckiej.

W budynku znajdował się cały świat materialny i niematerialny. Były sklepy, szkoły, restauracje, recepcja, szpital, hotel, prosektorium, nawet windy. Wszystko rozsiane w labiryncie pięter i korytarzy. Gdy przybywałem do tego budynku, miałem wrażenie – choć wiem, że to niemożliwe – że rozmieszczenie korytarzy w budowli za każdym razem było inne. Nawet w gorące dni lata w budynku panował półmrok, rozświetlany jedynie przez żarówki elektryczne stylizowane na świece. Korytarze ziały pustką, ciszą i zanikiem relacji międzyludzkich.

Gęsta atmosfera ulegała zmianie każdego dnia o godzinie 16.20, gdy na zajęcia przybywały zastępy aplikantów adwokackich.

Metodą weryfikacji, czy szkolenia PrzygotowująKształtująUczą aplikantów, było sprawdzanie listy obecności na zajęciach. Aby aplikantów sprawdzić, wprowadzono dwie listy obecności. Pierwszy raz należało wpisać się na listę obecności przed zajęciami. Drugi raz – po nich[11]. Utrzymywano, że wpisanie się za kogoś innego na listę zajęć było rozumiane jako przestępstwo fałszerstwa[12]. Pierwsza lista była przed zajęciami wykładana na stołach w holu budynku i pilnie pilnowana przez pracownice Działu Szkolenia aplikantów adwokackich. Druga lista obecności była wydawana przed zajęciami przeorom grup w Sekretariacie Działu Szkolenia aplikantów adwokackich i miała być sprawdzana w czasie trwania zajęć lub po ich zakończeniu[13][14].

Moje Wspomnienie 21 wygląda mniej więcej tak: o godzinie 16.30 zakutany w bury loden wszedłem do budynku przy ul. Bobrowieckiej. W holu kotłowało się parę setek młodych ludzi; wszyscy mecenasi. Po paru kuksańcach udało mi się wpisać na pierwszą listę obecności pilnie pilnowaną przez pracownice Działku Szkolenia. Potem posunąłem się o jeden krok w bok i podpisałem drugą listę obecności, którą zdążył przynieść przeor mojej grupy z działu Szkolenia. A potem zagaił mnie korporacyjny kolega:

–  to co idziemy na browara?

– proste że tak. He He[15].

 

Adwokat Piotr Królak

 

[1] W latach 2013-2015 byłem aplikantem adwokackim w Izbie Adwokackiej w Warszawie. Izbę Adwokacką w Warszawie należy odróżnić od Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie. Izba Adwokacka to niejako zbiór adwokatów i aplikantów, zaś Rada Adwokacka to taki organ zarządzający Izbą. Zawsze miałem problem ze spamiętaniem, co jest co. Mimo że wszystko nazywało się Radą Adwokacką, to tak naprawdę było Izbą Adwokacką. Sens takiego podziału umarł tak dawno, że intuicja ustępowała konieczności spamiętania.

[2] Zajęcia odbywały się jeden raz w tygodniu, a pod koniec aplikacji dwa razy w tygodniu, a pod sam koniec aplikacji trzy razy w tygodniu.

[3] Zawoalowana groźba nr I.

[4] Zawoalowana groźba nr II.

[5] Może być, ale nie musi! Zaliczam to jako zawoalowaną groźbę nr III.

[6] Z usprawiedliwieniami była zawsze największa zabawa. Na podstawie przechwałek wielu korporacyjnych kolegów wydaje się, że nieobecność była usprawiedliwiana niemal z każdego powodu: praca, dom i rodzina. Jedyny problem z usprawiedliwieniem nieobecności był wtedy, gdy wskazywało się chorobę jako przyczynę nieobecności (tylko własną). W takim wypadku należało do wniosku o usprawiedliwienie nieobecności załączyć zaświadczenie lekarskie. Na szczęście badania socjologiczne oparte na podstawie treści usprawiedliwień wykazały, że aplikanci mają wręcz końskie zdrowie (za to przygniata ich praca, dom i rodzina).

[7] Co za dziwna miara czasu! Czy jednostka godzinowa trwa tyle samo co godzina zegarowa? Czy może jest bliższa godzinie lekcyjnej? Ile taka jednostka godzinowa trwała w rzeczywistości, a ile powinna ona trwać w teorii?

[8] Dla tych, którzy nie przebrnęli przez tę część Wspomnienia, regulację można ścieśnić do zasady: jeżeli nie chodzisz na zajęcia, to nie zostajesz adwokatem.

[9] W ostatnim zdaniu już popłynąłem, ale wcześniej to co pisałem, to sama prawda.

[10] Abdul Alhazred, Necronomicon, Lexis Nexis, Warszawa 1999.

[11] W tym miejscu wolałbym nie ujawniać, jak wyobrażam sobie okoliczności wyklucia się myśli dydaktycznej, która zaowocowała ideą wielokrotnego weryfikowania obecności aplikantów adwokackich na zajęciach.

[12] Pamiętam tą spoconą adwokatkę, z tymi otłuszczonymi, niezdrowo wyglądającymi, wydętymi wargami, strasząca mnie i innych kolegów korporacyjnych, że skończymy w pierdlu, jak któryś waży podpisać się za kogoś innego na liście obecności na zajęciach.

[13] Zastanawiasz się dlaczego tak ważna była weryfikacja obecności? Otóż wpis na listę obecności był jedynym namacalnym dowodem na to, że myśl dydaktyczna – której wizji narodzin tak usilnie wolałbym tutaj prezentować – ma jakikolwiek sens. Gdyby nie ta lista obecności, brak byłby jakiejkolwiek pozostałości po zajęciach organizowanych przez Okręgową Radę Adwokacką (jedyną pozostałością byłoby wtedy moje Wspomnienie). A zatem pewnego dnia mógłby ktoś postawić niemiłe pytanie, czy rzeczywiście zajęcia te PrzygotowująKształtująUczą?

[14] Zastanawiasz się dlaczego drugie listy obecności były wydawana przed zajęciami? Otóż Dział Szkolenia aplikantów adwokackich był czynny w godzinach 9-17 i po tej godzinie nie mógł już pilnie pilnować list.

[15] W nieodległej przyszłości została wprowadzona trzecia lista obecności, sprawdzana w czasie trwania zajęć przez wykładowców. Tym samym aplikant adwokacki podpisywał listę obecności najpierw dla Działu Szkolenia, potem dla Przeora Grupy, wreszcie dla Wykładowcy (to nie żart).

Share Post
No comments

Sorry, the comment form is closed at this time.