Schody – niewinność, czy brak winy?

Wbija w ziemię, rani umysł, drażni emocje, wywołuje strach  i zmusza do myślenia. Trudno się po nim pozbierać, z pewnością nie da się zapomnieć. Wyreżyserowany przez Jean-Xavier de Lestrade serial „Schody” wyprodukowany przez Netflixa prawdopodobnie nikogo nie pozostawi obojętnym.

Nie wiem, czy Schody, to serial dokumentalny, czy reality show. Ponad wszelką wątpliwość jest to pełna dramatyzmu i zaskakujących zwrotów akcji historia procesu Michaela Petersona, oskarżonego o zabójstwo żony, której głównym wątkiem, w moim odczuciu, jest druzgocące poczucie bezsilności wobec machiny wymiaru sprawiedliwości. Kamera towarzyszy oskarżonemu w domu, w areszcie, w więzieniu, na sali rozpraw, w samochodzie, czy podczas spaceru. Bezlitośnie obnaża nieudolność policji, przebiegłość prokuratury i nieustępliwość obrony. To zapis procesowego spektaklu, który w nieodwracalny sposób zmienia ludzkie życie.

Michaela poznajemy jako zamożnego, nieco irytującego, niekiedy egzaltowanego i na pierwszy rzut oka – nie dość przeżywającego śmierć żony człowieka. Kilkanaście lat później jest ponad 70-letnim i płaczącym z byle powodu, pełnym wzruszeń skurczonym mężczyzną. Choć formalnie, to Kathleen Peterson jest ofiarą, z końcem sprawy nie mam wątpliwości, że pokrzywdzonymi są  także oskarżony i jego bliscy, dla których z czasem nie ma już znaczenia, czy Peterson jest niewinny, czy też jedynie nie udowodniono mu winy.

Schody, to historia przerażającego proszenia o sprawiedliwość, która na koniec dnia okazuje się mniej istotna niż możliwość przebywania z rodziną, oddychania świeżym powietrzem i towarzystwo bliskich. Po obejrzeniu 12 odcinków człowiek nie ma ochoty na fabularne kryminały. Dlaczego? Bo jedynie ocierają się o prawdę. Ona zaś jest jak życie, niebywale skomplikowana i niejednowymiarowa.

Pozycja obowiązkowa dla każdego procesualisty. Serial jest po prostu znakomity.

Joanna Parafianowicz

Udostępnij wpis
Autor:

Warszawski adwokat i Pokój Adwokacki w jednym.

Brak komentarzy

ZOSTAW KOMENTARZ