Prokuratura oskarża bojowca milicji PPS Piotra Jagodzińskiego, byłego posła socjalistycznego, komendanta zbrojnej milicji PPS Józefa Dzięgielewskiego oraz członków milicji PPS Dominika Trochimowicza, Józefa Białkowskiego i Franciszka Markowskiego o przygotowanie zamachu bombowego na marszałka Piłsudskiego.
Przygotowywać go miał Piotr Jagodziński. Wedle oskarżenia Jagodziński jesienią zeszłego roku utworzył, jak za lat rewolucji 1905, zakonspirowaną “piątkę” bojowców milicji PPS. Podwładnych ze swej “piątki” – Trochimowicza, Białkowskiego, Ewarysta Chróścickiego oraz Witolda Pórzyckiego – poinformował, że wkrótce osobiście dokona zamachu na Piłsudskiego, rzucając w jego samochód w Alejach Ujazdowskich bombę, oni zaś ogniem rewolwerów mają osłaniać jego akcję i odwrót.
Na sali sądowej akt oskarżenia zaczął się jednak pruć jak stara wełniana skarpetka. Jagodziński wspomagany przez śmietankę stołecznych adwokatów, m.in. Berensona, Honigwilla, Gackiego, wykazał, że powołanie “piątki” i fikcyjne przygotowania do zamachu były jego prowokacją mającą ujawnić policyjną wtykę w milicji PPS. Agentem okazał się Pórzycki, który na sugestię Jagodzińskiego, że bombę rzuci się w kogoś ważnego z sanacji, sam zasugerował, że chodzi o “Wąsala”, czyli Piłsudskiego. Jagodziński tylko nie zaprzeczył.
Pórzycki w podczas przesłuchania przez obrońców oskarżonych musiał przyznać, że z policją polityczną współpracuje od dawna. Całkiem zaś nie umiał wytłumaczyć, dlaczego zamiast od razu zgłosić przygotowania Jagodzińskiego, ochoczo brał udział w spisku i tylko dopytywał się, jakiej konstrukcji ma być bomba.
W przedostatnim dniu procesu gruchnęła wieść, że na filar oskarżenia, Witolda Pórzyckiego, dokonano rano zamachu.
Z ponad 1,5-godzinnym opóźnieniem na salę rozpraw wkracza wysoki sąd. Poproszony przez przewodniczącego rozprawie sędziego Zygmunta Neumana o zabranie głosu prokurator Witold Grabowski przeprasza, że mowy oskarżycielskiej nie wygłosi, a zamiast niej składa wniosek o wznowienie zamkniętego przed dwoma dniami przewodu sądowego. Powodem jest nowa okoliczność mająca związek z procesem o przygotowanie zamachu na marszałka Piłsudskiego.
Obrońcy proszą o okazanie im protokołów ze śledztwa w sprawie postrzelenia Pórzyckiego. Sąd wydaje protokóły i na kwadrans opuszcza salę.
Po kwadransie sędziowie wracają, a obrońcy składają formalny wniosek. Mec. Leon Berenson w imieniu własnym i kolegów z ławy obrończej stwierdza w nim, że zamach na Pórzyckiego nie ma związku z rozprawą przeciw bojowcom PPS, tym bardziej że żadnego zamachu na Pórzyckiego nie było. Wnioskuje o powołanie na świadków urzędnika Kasy Chorych z Rembertowa Mikołaja Małachowskiego, mieszkańca Rembertowa Andrzeja Graczyka oraz małżeństwo Jamborów, właścicieli restauracji Kawiarnia Wójtowska w Rembertowie, którzy pod przysięgą zeznają, że Pórzycki, który w śledztwie zeznał, że postrzelony w głowę został parę minut po 9 rano, między 11 a 12 tegoż dnia jadł śniadanie w restauracji Jamborów, żywo popijając je wódką.
– Wnoszę o ustalenie przez wysoki sąd, czy człowiek leżący w rowie po dokonaniu nań zamachu i postrzeleniu go w głowę może jednocześnie jeść kolację i pić wódkę – mec. Berenson składa ten wniosek z lodowatą uprzejmością.
[fragmenty artykułu Włodziemierza Kalickiego, “1 lutego 1931. Strzelił, ale parę głębszych”
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.