Traktaty rzymskie – czy gdyby politycy tamtej epoki widzieli falę imigrantów w Europie, czy zmieniliby jej wartości i symbole? adw. dr Małgorzata Kożuch

Dwa dni temu minęła sześćdziesiąta rocznica podpisania traktatów rzymskich, projektu prawnego i politycznego, który doprowadził między innymi do powstania Unii Europejskiej. Naczelna Rada Adwokacka obradując 25 marca 2017r., w dniu rocznicy uchwalenia traktatów, podjęła uchwałę, w której zawarła stwierdzenie: „Adwokatura podkreśla, że udział we wspólnocie europejskiego porządku prawnego wymaga respektowania przez władze publiczne standardów wynikających z tego porządku, zwłaszcza w sferze ochrony praw człowieka i podstawowych wolności”. To ważny przejaw pamięci. Uznanie dla vice prezesa NRA adw. Jerzego Glanca, że podczas posiedzenia pamiętał o rocznicy, a dla Adwokatury, że zechciała tę pamięć wyrazić w uchwale Naczelnej Rady Adwokackiej.

Projekt traktatów i całej współpracy europejskiej, w swoim założeniu maił budować trwały pokój w Europie. I trzeba przyznać – wybudował. Europa w ostatnich 75 latach była dotknięta okrutnymi wojnami w wymiarze ludzkim (wojny bałkańskie w latach dziewięćdziesiątych XX w.), ale w skali terytorialnej – znacznie ograniczonej. W tym kontekście warto wspomnieć, że początki współpracy europejskiej to porozumienie dwóch głównych przeciwników: Niemiec i Francji, nieustająco walczących na obszarach zagłębia Saary i Lotaryngii o węgiel i stal, dwa surowce naturalne, których posiadanie umożliwiało prowadzenie wojny. Powołana do życia w 1951 roku – Europejska Wspólnota Węgla i Stali – miała, i skutecznie to uczyniła, przejąć kontrolę nad wydobyciem, produkcją i dystrybucją tych surowców, które umożliwiały prowadzenie zbrojeń. Układ sił zmieniał się jednak w Europie dynamicznie. Z jednej strony Niemcy zmuszone do płacenia odszkodowań wojennych i poddane demilitaryzacji, a z drugiej rosnąca w siłę ZSSR. Po nieudanym projekcie utworzenia Europejskiej Wspólnoty Obronnej, w 1957 roku powołana zostaje do życia organizacja gospodarcza – Europejska Wspólnota Gospodarcza oraz Europejska Wspólnota Energii Atomowej, które miały być – gospodarczą odpowiedzią na szerzący się w bloku wschodnim – komunizm. Szybko jednak okazało się, że gospodarka integrujących się państw, wymaga także przeniesienia na poziom międzynarodowy, standardów postępowań sądowych, typowych dla procedur krajowych. Poszanowania zasad prawa (a nie tylko deklaracji ich istnienia), a zwłaszcza jego pewności i przewidywalności, niedziałania prawa wstecz, zakazu ponoszenia podwójnej sankcji karnej, czy bezpośredniego udziału stron w postępowaniu, wiedzy stron o przedmiocie sprawy i materiale dowodowym służącym ustaleniom. Zasady te, to kręgosłup demokratycznego porządku prawnego zarówno w państwach członkowskich, jak i na ów czas – standard prawny we Wspólnotach Europejskich. Symbioza wzrostu gospodarczego i stabilnej sytuacji prawnej stała się podstawą dobrobytu w Europie w drugiej połowie XX w. i obecnie.

Pół wieku potrzeba było jednak czekać, aby zintegrowana Europa przyjęła dla wewnętrznego procesu integracji – katalog praw podstawowych, nazywany Kartą Praw Podstawowych, które służyć mają jednostkom. Nadanie im wiążącego charakteru nastąpiło dopiero Traktatem z Lizbony, który wszedł w życie 1 grudnia 2009 r. Mówiąc o prawach jednostek w zintegrowanej Europie, zapomina się, że prawa te nie są dane za darmo. Europa została zbudowana jako wspólny projekt, ale nie po to, by zaspokoić egoizm swoich członków. Przeciwnie – została zbudowana, by egoizm członków został zastąpiony troską o dobro wspólne. Karta Praw Podstawowych w końcowej części preambuły zawiera zwrot: „Korzystanie z tych praw rodzi odpowiedzialność i nakłada obowiązki wobec innych osób, wspólnoty ludzkiej i przyszłych pokoleń”. Kompromis przyjęty przy tworzeniu uchwały Naczelnej Rady Adwokackiej dla upamiętnienia rocznicy traktatów, nie pozwolił na podkreślenie wagi tego elementu: związku jaki zachodzi pomiędzy korzystaniem z praw, a odpowiedzialnością i obowiązkami względem innych jednostek i wspólnoty, także przyszłej czasowo. Sztuka słowa i sztuka kompromisu. Zbigniew Herbert w jednym z tekstów prozą napisał: „Najniższy krąg piekła. (…) Belzebub popiera sztukę. Zapewnia swym artystom spokój, dobre wyżywienie i absolutną izolację od piekielnego życia”[1]. Tak, jesteśmy artystami utrwalającymi obraz, że jednostki mają prawa. Znacznie trudniej przychodzi nam wskazanie, że jednostki mają też obowiązki. Milczymy w sprawach, w których właśnie na nas ciąży obowiązek mówienia o budowaniu wspólnych wartości, do których należy korzystanie z praw, z uwzględnieniem praw innych. Także tych innych, którzy są oponentami politycznym, albo wręcz obcymi.

W kontekście politycznym obchodów 60-tej rocznicy przyjęcia traktatów, nie sposób pominąć, że istnieje pewien piekielny kompromis w myśleniu o wartościach podstawowych, zmowa milczenia. Z jednej strony deklarujemy, że każdy ma prawo do godnego życia, wolnego od strachu przed śmiercią, przemocą, zakazami czy nakazami religijnymi. Każdy w tym kontekście oznacza, że nie tylko obywatel państwa członkowskiego UE. Każdy – to przymiot jednostki ludzkiej. Godność i ochrona prawna, w zakresie potrzeb podstawowych, należy się bezwzględnie każdemu. Z drugiej strony dopowiadamy: „każdy”, pod warunkiem, że „nowych dołączających do wspólnoty” – zainteresowanych prawami – nie będzie zbyt wielu, nie pojawią się nagle u wrót miasta, nie będą pukali do naszych drzwi.

Klauzula humanitarna jakby zaginęła. Zbudowanie standardu godnego życia kosztuje. To wysiłek wielu pokoleń i wynik wielu doświadczeń. Dysonans, który odczuwa niemal każdy prawnik, pojawia się w chwili, gdy dyskusja dotyczy praw podstawowych dla imigrantów: Czeczenów, Syryjczyków, Kudrów, Somalijczyków, obywateli Afryki Środkowej … i można wymieniać dalsze narodowości. Tysiące ludzi w obozach przejściowych. Przetaczająca się masa ludzka, której nikt politycznie już w Europie nie chce. Na dnie serca odczuwamy jednak, że gotowi bylibyśmy nieść niemal każdą pomoc konkretnej osobie, rodzinie. Przeraża nas jednak anonimowość masy i wielkość w liczbach. Wypowiadane o integracji europejskiej zdania, przelatują mimo uszu, niczym slogany, nieustający bełkot polityków, deklaracje bez pokrycia w miesiąc po wyborach. A przecież doskonale rozumiemy, że wyrównanie potencjału zamożności społeczeństwa, to m.in. szeroka gama dotacji bezpośrednich i funduszy strukturalnych. Nie od razu jednak dociera do nas, że bogatsze państwa zmuszone były dzielić się swoim bogactwem z biedniejszymi państwami. Oczywiście w zamian otrzymały możliwość sprzedawania swoich produktów na obszarze państw – beneficjentów. W obecnej sytuacji miałoby to oznaczać, że powinniśmy dzielić się z imigrantami, a oni wzbogaciliby naszą kulturę i naszą gospodarkę. O naiwności. Nikt tak ani nie myśli, ani nie mówi. Słowo, które wyziera z zakamarków i ma ambicję zdefiniować jedyną wartość, która zjednoczy polityków europejskich w podejmowanych decyzjach – to dobrobyt. A raczej konieczność odgrodzenia się, odizolowania, wprowadzenie barier formalnych i materialnych, aby istniejący dobrobyt obywateli UE nie został umniejszony, uszczuplony.

Czy mamy obowiązek dzielić się swoim bogactwem ekonomicznym i intelektualnym, z tymi, którzy nie znają europejskich wartości? Nie szanują ich i nie są gotowi oświadczyć, że będą je szanowali? Pojawiają się zdania obawy o tożsamość europejską, o możliwość jej skruszenia, rozmycia. Nurtuje mnie wtedy pytanie, czy to obawa przed konfrontacją, czy niewiara we własne wartości, że w tożsamości hellenistycznej, czy chrześcijańskiej – jest siła. Wtedy przychodzi refleksja. Jeżeli wartością jednoczącą polityków ma być dobrobyt Europy – to skazani jesteśmy na przegraną. W sensie ekonomicznym dobrobyt europejski się kurczy, wypala. Spada udział Europy w kształtowaniu dobrobytu globalnego. Prognozy mówią o przejściu ze wskaźnika 25% do wskaźnika 6%. Przestajemy się liczyć w świecie. Rośnie w siłę Azja. Innych wartości nie śmiemy wysuwać na plan pierwszy, mimo że to one zbudowały potęgę Europy. Dotyczy to zarówno prawa, jak i religii oraz kultury. Co do pierwszego, wydaje się niemal oczywiste, że prawo w jego europejskim kształcie, jest nie do pogodzenia i wartościami, które chcą chronić napływający imigranci. Czy zaczniemy siłą wymuszać respektowanie wartości prawnych, w kontynentalnym rozumieniu? Czy też sięgniemy po dwa inne źródła potęgi europejskiej. Tak, Europa zaistniała kulturą (sztuka helleńska i prawo rzymskie) i religią chrześcijańską. Istnieje nią nadal i prawdopodobnie istnieć będzie. To dziedzictwo ma wymiar zarówno materialny, jak i intelektualny. Paradoksalnie inwestujemy w ochronę jednego z tych wymiarów, a to – dziedzictwa materialnego, wspólnego dorobku kulturowego. A przecież właśnie dziedzictwo materialne najprościej będzie zniszczyć. Zbrodnie na dobrach kultury w Palmirze są dostatecznie wymowne. Czy zdołamy ochronić dziedzictwo intelektualne? Jeżeli jego nośnikiem będą ludzie, to zapewne tak. Czy jednak inwestujemy w ludzi, by byli nośnikami kultury europejskiej? Czy inwestujemy w Adwokaturze w ochronę dziedzictwa intelektualnego, w jego nośniki niematerialne? To pytanie niech zostanie pytaniem retorycznym.

Dla każdego negocjatora – strategia konfrontacji z przeciwnikiem – zakłada, że istnieją poziomy argumentacji, które w strategii musi uwzględnić. Pytanie, które stoi przed Europejczykami brzmi, czy w konfrontacji z imigrantami, posiadamy argumenty na wszystkich poziomach negocjacyjnych. Odpowiedź niestety brzmi – nie, nie posiadamy. Odwołujemy się do źródeł prawa, wytworu myśli ludzkiej. Wskazujemy na prawodawców, na system władzy, na koncepcję ustrojową, na ograniczoną przecież zamożność. Imigranci nie mają na co wskazać w tych obszarach. Są masą ludzką stojącą u wrót Europy. Nie odwołują się do własnego prawa, ani własnych rządów. Przeciwnie – uciekają od nich lub dobrowolnie rezygnują z podległości systemowi, który wpłynął na podjęcie decyzji o opuszczeniu domu i korzeni pochodzenia. Stoją i proszą. Za całą oręż mają swoją godność, a może nawet częściej – jej strzępy. Upokorzeni sytuacją, brudni, zmęczeni, obarczeni dziećmi, niepewni. Nie wyglądają na kolonizatorów, a jednak takie względem nich żywimy obawy. Nie oddajemy im „ziemi niczyjej” w Europie. Nie wydzielamy hektarów lasów czy pól nad rzekami, by umożliwić im kolonizację. Nie stawiamy helleńskiego pomnika „nieznanemu bogu”, by poczuli się jak u siebie. Z wdzięcznością przyjmujemy sytuację, że Turcja powstrzymuje ich falę. Nieznaczne strumyki dopływowe absorbują państwa graniczne: Bułgaria, Rumunia, Grecja, Włochy, Hiszpania. Strumienie, które napłynęły do centrum: Niemiec, Francji, Szwecji, są stopniowo alokowane, bądź utrzymywane w ramach organizacyjnych, przy znaczącej pomocy lokalnych mieszkańców. Jak długo możemy utrzymywać taki stan rzeczy? Fale tych strumieni mogą przybrać na sile w każdej chwili.

Może już czas, by formuła integracji została ponownie rozważona? Poważnie rozważona z uwzględnieniem, że Europa wzbogaciła się o imigrantów, którzy już są, i którzy prawdopodobnie będą napływać. Nie zatrzymamy ich, bo sytuacja geopolityczna na Bliskim Wschodzi i Afryce jest dramatyczna. Rocznice mają to do siebie, że przynoszą takie właśnie refleksje.

Czym byłaby integracja w Europie dziś, gdyby politycy tamtej epoki powstali? Mało osób pamięta, że symbole przyjęte dla oznaczenia procesu integracji europejskiej w połowie ubiegłego wieku miały, nie bez przyczyny, swoje religijne odniesienia. Dwanaście gwiazd na błękitnej fladze było przyjęciem symboliki chrześcijańskiej, odnoszącej się do Najświętszej Maryi Panny. Maryja, Matka Jezusa, jest także postacią, do której muzułmanie odnoszą się z najwyższym szacunkiem. Jest to więc postać i wartość religijna, która łączy religie monoteistyczne. Postać, która w zderzeniu cywilizacji wschodu i zachodu może połączyć, a nie – podzielić. Czy jednak znajdziemy odwagę, by w zlaicyzowanej Europie rozpocząć na poważnie dyskusję o imigracji w kontekście wartości religijnych, które z sobą niesie? Czy przestaniemy patrzeć na dialog międzyreligijny jako zjawisko dobre dla odrealnionych, żyjących we własnym świecie duchownych, wspieranych pojedynczymi głosami intelektualistów. Czy poszukamy dróg umacniania pokoju w Europie, mimo trwającej nieprzerwanie fali napływowej imigrantów, póki jeszcze pokój trwa?

Europa chwilowo poszukuje wspólnej formuły zbrojeniowej, wzmocnienia NATO na jej granicach, a adwokat w niedzielny wieczór rozważa potencjalne polityczne znaczenie Maryi Panny, jako postaci, która będzie osią nowej integracji kulturowej i panaceum na zagrożenie terrorystyczne w Europie. W ramach refleksji rocznicowej – tak właśnie jest. Myślę, że na tym polegała także odwaga polityków tamtej minionej epoki, którzy ponad 60 lat temu rozważali koncepcję integracji, kładąc podwaliny traktatów europejskich. Zmierzyli się z realną sytuacją, że społeczeństwo europejskie udręczone wojną między sąsiadującymi narodami, potrzebowało wartości, która była wspólna i która w ich umysłach oznaczała pokój. Jak widać, w zakresie wartości nie tak wiele się zmieniło, mimo napływu imigrantów. Dla Europejczyków i dla imigrantów – Maryja Panna, Matka Jezusa – oznacza pokój.
adwokat dr Małgorzata Kożuch

 

[1] Zbigniew Herbert „Co myśli Pan Cogito o piekle”, ze zbioru „89 wierszy”, Wydawnictwo a5, Kraków 2008, str. 128.

 

 

Udostępnij wpis
Brak komentarzy

ZOSTAW KOMENTARZ