Tej wojny domowej nie sposób wygrać, adw. Joanna Parafianowicz

Obserwując wymianę poglądów pomiędzy rządzącymi, a przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości odnoszę niekiedy znaczenie, że drugorzędne znaczenie w niej mają merytoryczne argumenty, a górę biorą emocje. One zaś mają bezpośrednie przełożenie na język i sposób wypowiadania się obu stron.

Jeśli prześledzić wystąpienia telewizyjne, lub wpisy w mediach społecznościowych, zwłaszcza na twitterze, to okaże się, że wywody charakterystyczne politykom, zawarta w nich agresja i czarno-białe podejście do omawianych spraw zostały z dobrodziejstwem inwentarza przejęte przez sędziów czy adwokatów. W konsekwencji, postronny widz wiedział niegdyś, że passusy na temat niemożności zgwałcenia prostytutki albo wypowiedzi chwalące karcenie cielesne dzieci są po prostu wymierzone na zbicie politycznego kapitału i brał na to poprawkę. Dziś zaś czytając sekwencje przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości zadawać sobie może pytanie o to, co się stało z kulturą wypowiedzi, merytoryczną dyskusją i siłą spokoju, której większość z nas oczekuje od przedstawicieli tego środowiska.

Z jednej strony: „Pisowscy sługusi”, „politykierzy”, „polityczne nadanie” a obok tego – środowiskowy ostracyzm wymierzony w osoby, które pomimo trudnej sytuacji zdecydowały się na objęcie urzędów. Z drugiej zaś: kasta, PRL’owscy sędziowie, albo zarzuty uchylania się od udziału w protestach przeciwko władzy w latach 80-tych kierowane do osób, które z oczywistych względów w owym czasie sprzeciw manifestować mogły wobec tetrowych pieluch lub butów relaksów. Rządzący twierdzą, że sędziowie to kasta, która broni swoich, nie lgnie się do pracy, niemal celowo przeciąga rozpoznawanie spraw, a petenta waży sobie lekce. Zdaniem sędziów, niemal każda próba modyfikacji ich funkcjonowania to zamach na demokrację. Obawiam się, że obywatel znajdujący się w osi tego rodzaju argumentacji ma prawo nie wiedzieć, która strona ma rację.

Tymczasem choć prawda odnosząca się do funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości leży zapewne gdzieś po środku, powiedzieć trzeba jasno: twierdzenie, iż żadna z podejmowanych od wielu lat wielkich reform wymiaru sprawiedliwości nie zmierzała do jego usprawnienia, poprawy faktycznych warunków służby sędziowskiej, zorganizowania cywilizowanego otoczenia do rozpoznawania ważnych ludzkich spraw oraz wymiany kadry na lepszą merytorycznie, jest tak samo prawdziwa jak i twierdzenie, iż sformułowanie „wolne sądy” niezwykle trafnie oddaje ich istotę, a sędziowie zbyt często nie dostrzegają zza stołu sędziowskiego człowieka – który niekiedy nie rozumie, gubi się i błądzi, a który przyjąłby nawet przegraną, gdyby rozumiał z czego wynika.

Batalia o sądy to wojna o zasady. Ze strony polityków – o zasady sprawowania nad sędziami władzy, wpływania na ich decyzje, a nawet sposób myślenia, z perspektywy sędziów – o niezależność w myśleniu i piastowaniu urzędu. Choć zdawać by się mogło, że w cywilizowanym świecie i w demokratycznym jak dotąd państwie wystarczyłoby usiąść do wspólnego stołu, przedstawić argumenty i znaleźć pole porozumienia i wspólnego interesu, z aktualnym poziomem emocji nie sposób ustalić czegokolwiek, zaś wojna pomiędzy rządzącymi w kraju i rządzącymi na salach sądowych przybiera kształt wojny domowej. Nie sposób jej wygrać, a przegrać może każdy. Niestety, z obywatelem na czele.

Dlaczego? Bowiem jak pisał Gogol, gniew nigdy nie jest sprawiedliwy.

adwokat Joanna Parafianowicz

 

Felieton ukazał się w Rzeczpospolitej – Rzecz o prawie w dniu 28 stycznia 2020 r.

Udostępnij wpis
Brak komentarzy

ZOSTAW KOMENTARZ