Hejt w praktyce, studium przypadku, adw. Joanna Parafianowicz

Żyjemy w czasach, w których informacja obiega świat z prędkością światła. Dzięki temu wspieramy rozmaite idee, zbieramy pieniądze na szczytne cele, pomagamy szukać zaginionych ludzi i zwierząt lub przekazujemy prawdę o krajach, które dotknęła wojna, albo głód. To dzięki szybkiemu obiegowi informacji i niemal powszechnemu dostępowi do niej porozumiewamy się z ludźmi z drugiego końca świata, ale także – rzecz bardziej prozaiczna – składamy życzenia urodzinowe osobom, z którymi nie mamy codziennego kontaktu. Za sprawą internetu, telewizji i telefonu mamy w zasięgu ręki coś, co może w oka mgnieniu zmienić losy świata – świata ludzi w ogóle, lub pojedynczych jednostek, choćby tylko na poziomie sprawienia im niewielkiej przyjemności.

Mimo tych nieznanych ludzkości nigdy wcześniej możliwości, to nie kwestia szerzącego się wokoło dobra, lecz problem mowy nienawiści spędza nam, szczególnie ostatnio, sen z powiek. Dlaczego? Bo od słów do czynów niekiedy krótka droga. Jak krótka wiedzą Ci, którzy kiedykolwiek stali się – nie tyleż obiektem (merytorycznej) krytyki, czy dyskusji, ale ofiarą cudzej niechęci przybierającej kształt konkretnych działań.

O tym zatem, czym jest mowa nienawiści i jakie kształty przybiera opowiem na podstawie konkretnego przypadku – tj. mojego własnego.

Mowa nienawiści przybrać może kilka form: hejtu, obrażania, nawoływania do nienawiści i czynienia jej. Jako przykłady podam, że jestem nazywana „pseudo ekspertem”, czy „meceLOSZKĄ”, przekręca się moje nazwisko (np. Parafa, Parafianka, Frau Parafianowicz), sugeruje powiązania z aferą hazardową, niektórzy komentują każdy mój felieton słowami „kiedy wreszcie przestanie się ośmieszać”, „tej pani już dziękujemy”, „co tam znowu Parafa wyskrobała”, albo „jaka z niej tępa dzida”. Jedni są zdania, że „chrzanię bzdury bo dawno faceta nie miałam”, inni zaś, że „piszę, śpiewam recytuję, daję d**y i rymuję”. Większość ekspertów od krytyki moich poglądów wyrażanych w tekstach nawet się do nich nie odnosi, uwagę poświęcając jedynie osobie ich autora.

To wszystko da się przeżyć.

Kiedy jednak czytam: kochani, miarka się przebrała, chodzi o godność zawodu adwokata, a następnie nawołuje się w popularnej grupie do pisania na mnie donosów – z wykorzystaniem wzoru – to zadaję sobie pytanie – dlaczego? Jeśli palnęłam kiedyś bzdurę, to trudno, mam prawo do błędów (ba, także za to przepraszam!), jeśli zablokowałam komuś możliwość komentowania – mogę to zrobić, jeśli mam poczucie, że ktoś mnie obraża. Ale na Boga, co takiego zrobiłam autorom tego wpisu, aby zmusić ich do poświęcenia czasu na sporządzenie pisma w mojej sprawie, upublicznienie go i anonimowe zachęcanie innych do tego, aby podjęli wobec mnie takie właśnie działania?

W tej historii cieszy jedno – dyskusja o potrzebie przystopowania z wolnością słowa godzącą w dobra innych przynosi plony i są osoby, którym choć wcale ze mną nie po drodze, powiedziały „dość” – jedne publicznie (np. Prawnik by się nie spodziewał), inne w prywatnych wiadomościach. Bardzo Wam za to dziękuję!

 

Brak komentarzy

ZOSTAW KOMENTARZ