Koleżanki i koledzy, mam małe pytanko! apl. adw. Dominika Hauzer-Jodełko

Od kilku lat przeglądam grupy na Facebooku skierowane do i skupiające prawników wszelkiej maści – mniej lub bardziej anonimowych, różniących się doświadczeniem oraz wykonywanym zawodem. Przekrój tematów poruszanych na większości z nich jest w zasadzie nie do zakwalifikowania. Począwszy od poszukiwania orzecznictwa, przez rozpytania o godnych polecenia lekarzy specjalistów, dyskusje na temat wyższości marki BMW nad Audi, debaty na temat modeli zegarków, idealnych torebek, które pomieszczą akta, laptopa i wszystko inne, aż po rekomendacje miejsc, gdzie można dobrze wykonać depilację. Takie grupy są potrzebne, a nade wszystko pomocne. I to jest ok. Ale…

Mam wątpliwość jak ocenić prowadzenie własnej kancelarii na grupach społecznościowych. Naturalnie, są zagadnienia bezprecedensowe, po wielokroć kuriozalne, z którymi adwokat/radca prawny musi się zmierzyć i taka zbiorowa „burza mózgu” bywa nieoceniona. Wielu prawników, jednakże systematycznie zadaje pytania związane bezpośrednio ze sprawami klientów, nierzadko opisując stan faktyczny tak starannie, że inna osoba może bardzo łatwo się zorientować, choćby o kogo chodzi. Widzimy klasyczny wstęp: „Mam krótkie pytanko”, „Koledzy, koleżanki pomóżcie”, po którym następuje rozwinięcie. Spotkałam się m.in. z pytaniami o termin do wniesienia wniosku o uzasadnienie postanowienia. Przebojem, który zapamiętałam było pytanie zadane przez pewnego pana na pewnej męskiej grupie, które ni mniej, ni więcej brzmiało następująco: „Panowie, otrzymałem swoją pierwszą sprawę z art. 148 k.k. Co prawda nie mam doświadczenia, ale zamierzam się na niej sporo nauczyć. Ile wziąć od klienta?”. Nadmienię, że nie był to post anonimowy. W komentarzach dyskusja zahaczająca o tradycyjną „g****burzę”, w której jeden pan burzył się na prowadzenie sprawy z tak dużego paragrafu przez laika, inny pan krzyczał, że poniżej iluś “koła” z łóżka nie wstaje, kolejny zaś wskazał inną kwotę, a następny, po młodzieżowemu rzecz ujmując, „cisnął bekę”. Przyznam, że skomentować tego nie potrafię. Na pewno, nie w sposób elegancki.

Niektórym użytkownikom branżowych grup zdaje się umykać fakt, że choć noszą one miano zamkniętych, to w gruncie rzeczy są publiczne (sorry not sorry) i jeśli ktoś chce, to zostanie do niej wpuszczony. W tej całej  koleżeńskiej pomocy pro bono staram się postawić na miejscu klienta. Zadaję sobie pytania:

Jakbym się czuła, gdybym zobaczyła, że mecenaska/mecenas, z którym/ą nawiązałam współpracę, uiściłam mu/jej niemałe honorarium, na internetowym forum omawia moją sprawę, zadaje podstawowe pytania, jednocześnie przy tym wykazując, że się na tym po prostu nie zna? Zapewne wyrolowana. Nie wspominając o tym, że choć środowisko niby duże, a jednak małe i bywały przypadki, gdzie pełnomocnik strony przeciwnej takie rzeczy czytał i nie dość, że może mu się na coś przydały, to nie omieszkał poinformować o tym nieswojego klienta.

Na studiach wiele osób stara się prześlizgnąć (nie ukrywam, że momentami ja także szukałam dróg na skróty). Nie po to jednak wpierw uczymy się przez pięć lat, następnie odbywamy aplikację adwokacką przez trzy lata, aby finalnie  zachowywać się jak dzieci podczas kartkówki w szkole podstawowej. Opowieść o tym, jak intensywnej i samodzielnej ekwilibrystki intelektualnej wymaga prowadzenie sprawy, kończy się tam, gdzie skrupulatnie przejrzy się branżowe forum. Można się zdziwić.

apl. adw. Dominika Hauzer-Jodełko

[Tradycyjnie – wyjątek potwierdza regułę. Felieton nie stanowi ogólnej charakterystyki zawodu. Niezmiennie wskazuję, że o nadużyciach należy głośno – również stylem pisarza Paula Coelho – opowiadać, bowiem wówczas jedynie mamy szansę na zmianę.]

apl. adw. Dominika Hauzer-Jodełko

Share Post
No comments

LEAVE A COMMENT