Ewaluacje zajęć a sprawa prawnicza, dr adw. Piotr Dobrowolski

Na studiach prawniczych uczę dopiero od kilku semestrów. Nadal mam w pamięci moje własne studia, lecz na innej uczelni. Czytając wyniki ewaluacji moich zajęć, zastanawiam się nad różnicami pomiędzy moim rocznikiem a tymi osobami, które spotykam już jako wykładowca. Mam wrażenie, że młodsze pokolenie przywiązuje (słusznie) wagę do aspektów, na które niegdyś kładło się mniejszy nacisk.

Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że nie mam na myśli studenckich ocen co do meritum zajęć, ani tego, że kiedyś to były czasy, a teraz czasów nie ma. Prawo studiują i pasjonaci, i ci mniej zafascynowani jurysprudencją. Jedni uznają poziom  zajęć za odpowiedni, drudzy – za zbyt wysoki, a (nieliczni) trzeci – za zbyt niski. Część osób uzna pewnie nawet dane zajęcia za „nużącą konieczność” / „nużący rytuał” (uśmiecham się w tym miejscu do dr. Wojciecha Zomerskiego i reszty zespołu Centrum Edukacji Prawniczej i Teorii Społecznej CLEST).

Bardziej interesujące są studenckie uwagi na temat charakteru samych prowadzących oraz to, że dobra atmosfera w trakcie studiowania zdaje się być priorytetem. Ani ja, ani znajomi, z którymi o tym rozmawiałem, nie przypominamy sobie, abyśmy w naszych ankietach zwracali na to uwagę. Skupialiśmy się raczej na tym, czy prawidłowo prowadzono zajęcia i czy były pożyteczne.

Teraz, jak zauważyłem, studentki i studenci prawa piszą w ewaluacjach:

  • czy ktoś był dla nich miły
  • czy na zajęcia przychodzili bez stresu
  • czy ktoś miał poczucie humoru.

Jeśli ktoś z kadry ma syndrom „zadowalacza” (people pleasera), to może mu się zrobić przykro! (nieskromnie powiem, że mi przykro nie było).

Dla niektórych ważne są też kompetencje językowe osoby prowadzącej. Nie mam tu na myśli tego, czy zrozumiale wykłada dane zagadnienie, ale np. czy posługuje się inkluzywnym językiem i używa feminatywów.

Rozbawiło mnie zaś to, że komuś spodobały się moje outfity na tyle, by o tym napisać. Faktycznie, gdy nie musiałem, to nie przychodziłem na zajęcia pod krawatem. Na mojej alma mater standardem było, że prowadzący był w garniturze, ale i uczestniczące w zajęciach osoby nierzadko stawiały na formalny styl. Każdy chyba słyszał przytyk, że student pierwszego roku w aktówce ma co najwyżej zeszyt od logiki i kanapkę.

Jestem oczywiście świadom ułomności dowodu anegdotycznego ze wspomnień mojego rocznika i nie twierdzę, że przed 2023 rokiem nikt nigdy nie oceniał osoby prowadzącej pod kątem tego, jak się z nią spędza czas na zajęciach. Mam jednak wrażenie, że zaszła duża zmiana – nie tylko w tym, co zapisuje się w ankietach. Osoby, które już za kilka lat postawią „mgr” przed nazwiskiem, wydają się nie uważać, że prawnik to znaczy sztywniactwo. Teraz w studenckich ławach zasiadają często osoby, które nie boją się kolorowego, nietypowego dla prawniczego stanu wyglądu, otwarte na świat i świadome różnych problemów społecznych. Które dbają o swoje zdrowie i rozwój osobisty, a nie tylko o oceny i sukces za wszelką cenę.  I myślę sobie, że to pokolenie raczej nie będzie toczyć wielokomentarzowych facebookowych bitew przeciwko słowu „adwokatka” – co mnie napawa optymizmem.

dr adw. Piotr Dobrowolski

Jeśli jeszcze nie znacie Państwo mec. Dobrowolskiego, zapraszam na jego profil na IG. Jest na nim cała masa przydatnych treści! Wystarczy sczytać kod QR!]

 

Share Post
No comments

LEAVE A COMMENT