Odkąd sięgam pamięcią, całe moje życie było związane z psami. Posiadanie zwierzęcia to wspaniałe doświadczenie i jeśli jesteśmy odpowiedzialnymi właścicielami, to mamy na uwadze powinności związane z opieką nad nim – także finansowe. Od lat uczęszczam do gabinetów weterynaryjnych – począwszy od uzyskiwania porad aż po zabiegi, mniej lub bardziej poważne. Śmiem twierdzić, że niewielu weterynarzy świadczących swe usługi mogłoby mnie zaskoczyć – aż do zeszłego tygodnia.
Kilka dni temu moja mama wraz ze swym labradorem musiała udać się na nocną wizytę do kliniki z uwagi na problemy żołądkowe biszkopta. Obok był zamknięty gabinet całodobowy, toteż na cito poszukałam najbliższej placówki w okolicy. Wizyta trwała 15 minut. Lekarka wykonała badanie fizykalne, podała lek rozkurczowy (Buscopan) i poleciła dobrze nawadniać psa.
Koszt wizyty? Czterysta dwadzieścia złotych.
Po intensywnej wymianie zdań z panią weterynarz, a następnie wykonaniu przez nią telefonu do właściciela kliniki – cena magicznie spadła do 200 zł. Pani doktor nie omieszkała skomentować tej sytuacji, mówiąc do mojej mamy:
„Co Pani myśli? Posiadanie zwierzęcia w 2023 roku to jest luksus. Takie są ceny i jak kogoś nie stać, to niech nie ma zwierzaka!”.
Nadmienię, że w późniejszym czasie sprawdziliśmy opinie tej kliniki i nie byliśmy jedynymi właścicielami, którym włosy stanęły dęba na wieść o kwocie do zapłaty (np. starszy pan za zabieg u psa, zapewniony o tym, że usługa mieści się w widełkach od 1500 do 2000 zł, przy jego odbiorze został poinformowany, że ma uiścić kwotę 3500 zł, przy czym komplikacji w czasie zabiegu podobno nie było).
Choć na przestrzeni ostatnich lat ceny usług weterynaryjnych się zwiększyły, to z przykrością stwierdzam, że w wielu przypadkach nie ma to przełożenia na ich jakość oraz podejście, zarówno do zwierzęcia, jak i właściciela. Widziałam i słyszałam już wiele – próby przekonania nas do założenia psu aparatu na zęby, stwierdzenia lekarza, że pozostaje mi się tylko modlić za niego, gdy próbowałam uzyskać informacje, jak mogę mu ulżyć i pomóc z bólem kręgosłupa (nota bene – Frania żyje, ma się dobrze), diagnozowanie dysplazji u psa bez jakiejkolwiek pogłębionej analizy i zlecenia dodatkowych badań, a także namawianie nas na kompleksowe działania, podczas gdy pies miał aktualne i dobre wyniki, był zdrowy i nie było wskazań do ich powtarzania (wizyta u innego specjalisty to potwierdziła), nadto przemocowy i pogardliwy stosunek do zwierzaka podczas konsultacji, poinformowanie właściciela o przeprowadzonym zabiegu, u którego podczas wizyty u innego specjalisty nie znaleziono śladów jego wykonania (dokładnie tak: pies został poddany narkozie, właściciel zapłacił 2500 zł, nic nie zostało wykonane i na tym się skończyło).
Wisienką na torcie pozostają, jednakże „cenniki widmo w klinikach”.
Gabinety często udzielają informacji telefonicznie, ale ani razu nie spotkałam się z klarowną odpowiedzią, w jakich widełkach dana usługa może się mieścić. Najczęściej, te łamigłówki matematyczne są prowadzone w laptopie znajdującym się w recepcji, gdzie ekranu się nie widzi, a co za tym idzie, odnoszę wrażenie, że kwota mogłaby być rzucona z kosmosu. Wizyta u weterynarza to prawie jak udział w programie Milionerzy – nigdy nie wiesz, z jaką stawką finalnie wyjdziesz. Te, jakże prokonsumenckie regulacje zawdzięczamy artykułowi 3 Uchwały Krajowej Rady Lekarsko-Weterynaryjnej z dnia 12 grudnia 2008 roku o numerze 116/2008/IV, który m.in. zakazuje publikowania cen usług weterynaryjnych w miejscach publicznych. Naturalnie, jej naruszenie wiąże się z możliwością wszczęcia postępowania w przedmiocie odpowiedzialności zawodowej właściciela kliniki.
Należy nadto wskazać, że zgodnie z art. 16 Kodeksu Etyki Lekarza Weterynarii, ma on obowiązek, na życzenie właściciela lub opiekuna zwierzęcia, przekazać zrozumiałą informację o zakresie świadczonych usług, stosowanych cenach usług oraz możliwości uzyskania pomocy poza godzinami pracy zakładu leczniczego dla zwierząt. Z mojego doświadczenia wynika, iż lekarze najczęściej nie podają tych informacji przed zajęciem się mymi psami, choć sobie tego co do zasady życzę.
Tak przykre i stresujące sytuacje zdarzały się w moim życiu często. Po wielu dyskusjach z moimi obserwującymi stwierdziłam, że to nie są tylko moje spostrzeżenia. Spotkałam przez wiele lat raptem kilku weterynarzy, którzy wykonywali swój zawód z pasją, dla których zdrowie zwierzęcia było najważniejsze, ratujących zwierzęta przyniesione do gabinetu przez osoby dotknięte bezdomnością, bez pełnych kieszeni, za to z sercem na dłoni (bywają i takie sytuacje, że lekarze/kliniki nie chcą przyjmować zwierząt „z ulicy”, tłumacząc to kosztami leczenia, które istotnie to właśnie oni będą zobowiązani ponieść). Właściciel zwierzęcia, w obecnym systemie, jest na gabinety weterynaryjne skazany i nie odmówi z powodów finansowych leczenia swojego przyjaciela.
Po wielu latach znalazłam wspaniałą panią doktor, niezwykle życzliwą, prowadzącą własną klinikę i hodowle, posiadającą długoletnią praktykę. Po każdej wizycie czuję, że moje psy są zaopiekowane, przy czym dotychczas każda diagnoz oraz leczenie były trafione. My zaś, nie czujemy się po wyjściu zrobieni w balona. To właśnie tacy weterynarze wykonują kawał wspaniałej roboty, która kładzie się słońcem na grzechach innych osób wykonujących tenże zawód.
Istotnie, podzielam pogląd, że posiadanie zwierząt to luksus. Relacja człowieka z np. psem lub kotem to jedna z tych najwspanialszych, które mogą mu się przytrafić. Poszczególnym lekarzom zaś życzę wykonywania tego zawodu poprzez sumienne postępowanie, które wynika choćby z zasad ujętych w Kodeksie Etyki Lekarza Weterynarii, a ponadto zwykłej przyzwoitości.
apl. adw. Dominika Hauzer-Jodełko
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.