Sędziowie mieli wybór, choć niełatwy, adw. Joanna Parafianowicz

Jerzy Gorgoń, jeden z najlepszych obrońców w dziejach polskiej piłki, który grał w Mistrzostwach Świata w 1974 i w 1978 roku, proszony przez redakcję Przeglądu Sportowego o komentarz na temat występu polskiej reprezentacji na mundialu w Rosji stwierdził, że woli się na ten temat nie wypowiadać, bo nie zna się na współczesnej piłce, w której jego zdaniem równie ważna jak gra na boisku jest gra w reklamach. Dodał też z przekąsem, że zasłyszał opinię, iż piłkarze z jego pokolenia nie powinni zabierać głosu w sprawach dzisiejszego futbolu, bowiem grali w innych czasach.

Tak samo, jak trudno byłoby przyznać temu poglądowi rację tak i niełatwo zgodzić się z trafnością opinii pani profesor Małgorzaty Gersdorf, I Prezes Sądu Najwyższego, wyrażonej w kontekście sytacji sędziego Józefa Iwulskiego: „To jest najlepszy sędzia z zakresu prawa pracy i ubezpieczeń społecznych w Sądzie Najwyższym. To, że był przydzielony przymusowo do sądów wojskowych w stanie wojennym, to tylko młodzi ludzie mogą nie wiedzieć, jakie były konsekwencje nieorzekania w stanie wojennym”.

Jeśli by uznać, że rację miała zarówno osoba, na którą powołał się pan Jerzy Gorgoń jak i pani profesor Małgorzata Gersdorf, przyjąć należałoby, że na temat wydarzeń, które dziś mają charakter historyczny wypowiadać się mogą jedynie ich bohaterowie, zaś prawo do oceny współczesności należy wyłącznie do osób, za których świadomie doświadczanego już życia doszło do określonych zdarzeń. Oba te poglądy zdają się tyleż samo chybione, co wyrażają brak szacunku – w pierwszym wypadku – dla doświadczenia, wiedzy i refleksji przychodzących z wiekiem, w drugim – dla przekonań i być może ideałów młodszego pokolenia.

W chwili wprowadzenia stanu wojennego miałam rok i z oczywistych przyczyn nie interesowały mnie wydarzenia, które – dziś to wiem – nie tylko miały wymiar dziejowy, ale przede wszystkim – jednym pozwalały na wykazanie się niezłomnością, innym – słabością charakteru. Historia zna z resztą więcej takich sytuacji.

W 1939 r. wydano w III Rzeszy rozkaz uśmiercenia osób psychicznie chorych i wykonując go zamordowano 100 tys. osób. Sędzia sądu opiekuńczego w Brandenburgu nad Hawelą – Lothar Kreyssig dowiedziawszy się, kto koordynował akcję, złożył doniesienie o popełnieniu szeregu morderstw przez Philippa Bouhlera. Po zapoznaniu się zaś z dokumentem, z którego wynikało, iż pomysłodawcą eksterminacji chorych był Führer sędzia oświadczył, że słowo Adolfa Hitlera nie jest dla niego żadnym prawem. Usłyszał, że ktoś o takich poglądach nie może być sędzią w Niemczech i dlatego niedługo potem został przymusowo przeniesiony w stan spoczynku.

Sędziowie orzekający w wydziałach karnych w czasie stanu wojennego, podobnie jak sędzia Kreyssig wcześniej, mieli wybór – mogli sprawować dalej swój urząd i brać udział w procesach ofiar represji lub odejść. Rzeczą oczywistą jest, że w ówczesnych realiach nie był to wybór prosty. Czyż jednak właśnie od sędziów, zwłaszcza w skomplikowanych momentach dziejowych, nie mamy prawa oczekiwać niezłomności?

Tym, którzy dziś zasłaniają się niepamięcią lub zdejmują z własnych barków brzemię odpowiedzialności za orzeczenia wydawane w stanie wojennym wskazując, że w istocie byli jedynie członkami kolegialnego składu, a nie odeszli z urzędu w obawie, że w ich miejsce przyjdą osoby skłonne podporządkować się władzy i wydawać na opozycjonistów dalece surowsze wyroki, wypada przypomnieć słowa Leszka Kołakowskiego: W całym świecie nie ma studni tak głębokiej, by człowiek na jej dnie nie ujrzał własnej twarzy.

 

Felieton (w okrojonej wersji) ukazał się w Rzeczpospolita – Rzecz o prawie w dniu 24 lipca 2018 r.

Udostępnij wpis
Autor:

Warszawski adwokat i Pokój Adwokacki w jednym.

Brak komentarzy

ZOSTAW KOMENTARZ