Jak wychować aplikanta? apl. adw. Dominika Hauzer-Jodełko

Instytucja patronatu to wyjątkowa relacja pomiędzy adwokatem a aplikantem. Winna nade wszystko opierać się na zaufaniu, gotowości i chęci przekazywania wiedzy przez jedną stroną, druga zaś powinna co najmniej chcieć ją chłonąć. Jest jednym z filarów przygotowywania do zawodu, bez którego w moim odczuciu, aplikacja adwokacka nie miałaby sensu. Patronat uczy kultury i kroczenia po korytarzach sądowych w taki sposób, aby iść z elegancją, nie krzątając się wulgarnie niczym słoń w składzie porcelany. Tak postrzegam tę relację ja. Obserwując jednak rzeczywistość, z przykrością stwierdzam, że nierzadko wygląda ona zgoła inaczej.

Choćby dyskusje w przestrzeni social mediów wskazują, że na tę relację spogląda się albo z perspektywy patrona, albo z perspektywy aplikanta, przy czym nie ma nic pomiędzy. Każda ze stron nierzadko czuje się pokrzywdzona. Ci pierwsi często wykorzystują słabość swych młodszych kolegów, traktując ich z góry, wykorzystując do wykonywania czynności, które nawet nie ocierają się o naukę wykonywania zawodu i bynajmniej nie mając nic wspólnego z koleżeńską przysługą. Odbieranie koszul z pralni, wieszanie obrazów w kancelariach, wizyty w księgarniach, aby odebrać beletrystykę dla patrona, sprzątanie psich odchodów w jego gabinecie, jednocześnie pełniąc przy tym funkcję baristy, to najbardziej skrajne przypadki, o których słyszałam, czy też miałam nieprzyjemność widzieć. Naturalnie, koleżeńska przysługa to nic złego, jednakże owa zażyłość często kończy się zanim zacznie (tuż po tym, gdy aplikant przysłuży się patronowi).

Wskazując owe nadużycia, nie możemy zapomnieć o kwestii płacy. Aplikant współpracujący z małą kancelarią, najczęściej musi liczyć się z małym wynagrodzeniem. W Warszawie nadal padają oferty pracy wykonywanej co najmniej po 8 godzin dziennie, pięć razy w tygodniu (rzeczywisty czas wychodzi „w praniu”, a nie podczas rozmowy rekrutacyjnej), mającej w gruncie rzeczy wszelkie cechy stosunku nawiązanego na podstawie umowy o pracę, gdzie wynagrodzenie to około 3500 zł „na rękę”. Aktualnie, wedle mej wiedzy, bez wsparcia bliskich, czy też dodatkowego zatrudnienia (na marginesie, wymagającego zgody patrona oraz dziekana), nie jesteśmy w stanie samodzielnie utrzymać się w stolicy za tę kwotę. Nie każdy bowiem chce się rozwijać w dużych kancelariach czy też korporacjach, w których wynagrodzenie jest, co do zasady wyższe. W innych miastach oraz miejscowościach realia także nie są kolorowe.

Przez dłuższy czas nie miałam świadomości, iż niektórzy patroni pozwalają samodzielnie prowadzić sprawy aplikantom, pobierając… prowizję za możliwość złożenia podpisu w piśmie procesowym „z upoważnienia”. Praktyka ta jest dla mnie szokująca z dwóch powodów: patron ryzykuje swym dobrym imieniem, ponadto naraża się przy tym na odpowiedzialność, zarówno cywilną, jak i zawodową, wypaczając przy tym sens patronatu. Potrącanie 20% lub 30% kwoty z wynagrodzenia aplikanta za „wypożyczenie” nazwiska adwokata jest skrajnie nieeleganckie oraz bezsensowne – w razie wpadki młodszego kolegi, prowizja stanowić będzie krople w morzu finansowych zobowiązań patrona.

Jeśli zatem każdy kij ma dwa końce, to i aplikanci nie pozostają bez grzechu.

Skoro chcemy być traktowani z szacunkiem, to powinniśmy wykonywać swą pracę rzetelnie i solidnie. Ostatnio zapadła mi w pamięć historia o pewnej aplikantce, która to idąc na zastępstwo w dużej sprawie (wielu oskarżonych, wielu obrońców), postanowiła w trakcie rozprawy wyjść bez uprzedzenia z tego powodu, że „było nudno i nie było sensu siedzieć” (sic!). Z kolei inny młody adept miał stawić się na rozprawie z upoważnienia, lecz niestety nie dotarł. Nie poinformował o tym, zarówno adwokata, jak i sądu. Ciężko bowiem usprawiedliwić swoją nieobecność sklerozą, która to spowodowała, że młodszy kolega zapomniał o terminie. I choć zlecenia te nie pochodziły od patrona, to w istocie właśnie on będzie odpowiadać za nasze niechlujstwo (choćby odbierając telefony ze skargami od innych mecenasów). Po wielokroć powtarzają się także historie o nadaniu korespondencji kancelaryjnej (terminowej!), która to zamiast trafić do okienka w urzędzie pocztowym, z roztargnienia ląduje w szufladzie biurka. Nasza samodzielność kończy się tam, gdzie patron musi się za nas tłumaczyć.

W tym całym ambarasie, delikatną kwestią cały czas pozostają wycieczki na pocztę jako czynność uwłaczająca co poniektórym aplikantom.

Nie bez powodu na Instagramie wśród prawników swego czasu królował hasztag #niepotostudiowałamprawo wraz ze zdjęciem wykonanym w urzędzie pocztowym, którego używali adwokaci, chcąc pokazać młodszym koleżankom i kolegom, że ich praca w dużej mierze polega właśnie na wysyłaniu korespondencji. Ten zawód taki właśnie jest i nie ma znaczenia czy jesteś aplikantem, czy adwokatem – z Pocztą Polską możesz nie żyć dobrze, ale jakoś musisz.

Aplikanci nierzadko także traktują patronat po macoszemu. Skoro strony na co dzień nie współpracują ze sobą, to w wielu wypadkach relacja ta sprowadza się do wysłania przez aplikanta patronowi maila z załącznikiem oraz prośbą, aby możliwie jak najszybciej wypełnił opinię o nim, bowiem czas goni, a przecież jeszcze trzeba jej oryginał odebrać. Często nie chcemy tej nauki pobierać. Skoro już pracujemy w jednym miejscu, to przecież nie będziemy bezpłatnie wykonywać jakichkolwiek zadań dla patrona. Z tej przyczyny, w wielu relacjach patronat nie pozostaje niczym innym jak fikcją.

Tytuł felietonu nawiązuje do słów, które już miałam nieprzyjemność usłyszeć:

„Potrzebuje aplikanta pierwszego lub drugiego roku, aby go jakoś wychować, aby nie miał naleciałości i swego stylu pracy, bo to przeszkadza”.

W pierwszej kolejności, aplikant nie jest dzieckiem, za jego wychowanie odpowiadali rodzice. Jest dorosłym i w dużej mierze ukształtowanym człowiekiem, który chce przygotować się do wykonywania zawodu zaufania publicznego. Po drugie zaś, słowa te wypowiadane z ust starszego kolegi z marszu usadzają tego młodszego, jednoznacznie wskazując, gdzie jest jego miejsce. Dopóki zarówno jedna, jak i druga strona nie zedrą sobie bielma z oczu, dopóty instytucja patronatu nie będzie prawidłowo funkcjonować. Jak długo pomiędzy nami nie będzie woli nawiązania mądrej współpracy, tak nieprędko ktokolwiek wygra. A stracą wszyscy – wizerunkowo również adwokatura (ponownie).

 

apl. adw. Dominika Hauzer-Jodełko

 

[Nadmieniam, że powyższy tekst nie odnosi się do adwokatury jako całości. Mym celem było wspomnienie o patologiach, które powinny stanowić wyjątek od reguły. Trzeba o nich głośno mówić. Dopiero wówczas pewne rzeczy ulegną zmianie, mam nadzieję.]

Share Post
No comments

LEAVE A COMMENT