Publikuję rozmaite teksty od kilkunastu już lat i przez ten czas słyszałam wiele mądrych rad.
Część z nich brzmiała: nie przejmuj się tym co mowią, ludzie gadali, gadają i będą gadać. Niekiedy zachęcano mnie do tego, bym robiła swoje i nie oglądała się na innych. Radykałowie twierdzili zaś, że skoro zdecydowałam się na pisanie, to muszę liczyć się z (hmm…) krytyką. I ja się z tym zgadzam, jednak o ile mam poczucie, że prawdopodobnie zdążyłam już zbudować pewien dystans do słów, których jestem adresatką, o tyle wspierając młodszych prawników nieco się o nich obawiam. Dlaczego? Bo o ile na krytykę, rzeczową dyskusję czy życzliwą uwagę można być przygotowanym, o tyle po pierwszym „co za bełkot”, „nic bardziej infantylnego dawno nie czytałem” bądź „a co pani się stało z twarzą”, każdy odsłania miękkie podbrzusze. Innej drogi nie ma.
Choć internet płynie nam już niemal w żyłach, a dzieci zaznajamiają się z obsługą tabletu zanim zaczną czytać, nie mam wątpliwości, że nikt nie rodzi się z odpornością na hejt, a szczepionka na tę zarazę jest bolesna i nie przynosi większych rezultatów. Być może odrobinę łagodzi objawy gwałtowanego urazu, ale nie chroni przed przewlekle odczuwaną przykrością.
Słowa kierowane do autora, jego stylu, wyglądu lub sposobu życia bolą, bo przecież taki jest ich cel. Komentarze kwestionujące cudze doświadczenie zawodowe lub życiowe, albo poddające w wątpliwość legitymację do poruszania określonych tematów (częsty zarzut w adwokaturze) mają wywołać wątpliwość co do własnych kompetencji i cel ten perfekcyjnie realizują.
Jednego, jednak nie rozumiem i ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego tak łatwo przychodzi nam odciążanie głupców, a dociążanie ludzi wrażliwszych niż kamień? Z jakiej przyczyny to adresata okrutnych słów zachęcamy do pracy nad sobą i budowania odporności, a nie zwrócimy uwagi temu, który przekracza granice? Dlaczego to jemu nie doradzimy terapii i poszukania problemu w sobie?
Przyzwyczailiśmy się do tego, że buraka na drodze „lepiej puścić, niech jedzie”, na wyrażony gwizdem „podryw” nie zareagować, a nieuprzejmość skwitować milczeniem. Bo mowa jest srebrem, a milczenie złotem, dorosłego przecież nie wychowasz, a o gustach się nie dyskutuje. To jednak za sprawą dyskusji o nich oblicza miast po latach architektonicznej zapaści i inwazji bilbordów zaczynają zmieniać oblicze, dzięki łatwiejszemu dostępowi do edukacji ludzie poszerzają kompetencje, a głośne mówienie o nierównościach znacząco poprawiło sytuację kobiet w wielu obszarach ich życia (nawet, jeśli wiele jeszcze jest do zrobienia).
Komfortowa bierność, z którą tak wielu z nas jest po drodze skutkuje w najlepszym wypadku tolerowaniem braku słownego szacunku do drugiego człowieka i naruszaniem jego godności, a w przypadkach skrajnych do odwracania wzroku od przemocy i głuchoty na krzyk.
Nie mam racji?
Być może, ale pomyśl – z czego zrezygnowal_ś w obawie przed hejtem?
Joanna Parafianowicz
p.s. Jeśli pod koniec lektury, ktoś skłonny byłby zapytać: Ale o czym właściwie jest ten tekst? Odpowiem: może o Tobie?
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.