Do poruszenia tego tematu zainspirował mnie odcinek podcastu „Czułe punkty” pt. „Czy jesteś krindżowa” autorstwa Marty Nowak i Magdaleny Malińskiej. Konkretnie chodzi o fragment, w którym jedna z Autorek, pracująca jako dziennikarka, opowiada, że zdarza jej się czuć krindż podczas lektury swych tekstów sprzed lat.
Zreflektowałem się, że i mnie – autorowi wielu tekstów, choć nie dziennikarskich – towarzyszy(ło) takie uczucie. W końcu moja praca – najpierw asystenta adwokatek, potem aplikanta adwokackiego, a w końcu adwokata – polega w dużej mierze na pisaniu. Owoce tej pisarskiej pracy później czytam i zdarza się, że dochodzi do tego po latach. A przecież mam już inne wiedzę, doświadczenia, zasoby.
Czym w ogóle jest krindż?
To spolszczony wariant słowa „cringe”, które ma oznaczać „żenadę, wstyd, coś krępującego”. Mnie taki piśmienniczy krindż dopada(ł) z różnych przyczyn.
Po pierwsze, gdy na początku swojej zawodowej drogi orientowałem się, że pismo, które zostało złożone w sądzie, ma jakiś błąd (literówkę, złe przecinki, błąd składniowy, przejęzyczenie itp.). W mojej głowie pojawiała się następująca wizualizacja. Sędzia – zawsze wyglądający jak sędzia Sądu Najwyższego USA Antonin Scalia w operze Scalia/Ginsburg – chodzi z tym wadliwym pismem w dłoni po sekretariacie i krzyczy: WIDZIELIŚCIE TO? ZDANIE WIELOKROTNIE ZŁOŻONE BEZ PRZECINKÓW! WIELKIE NIEBA!
Naturalną konsekwencją furii sędziego była, jak można się domyśleć, przegrana sprawy, wieczna niełaska, wyrzucenie mnie z pracy itd.
Po drugie: gdy widziałem pisma przeciwników procesowych, do których ewidentnie się nie przyłożono. Tym razem w mojej wizualizacji sędzia Scalia wykrzykiwał w sekretariacie wyżej wspomniane słowa pod adresem pełnomocnika drugiej strony. Potem – na rozprawie – porozumiewawczo do mnie mrugał, a na autora tego c z e g o ś, co obok pisma nawet nie stało, spoglądał z niełaską.
Oczywiście w tym scenariuszu zostawałem, po wygranej sprawie, laureatem konkursu Rising Stars Prawnicy – liderzy jutra (albo co najmniej jednego z internetowych plebiscytów, w których można samodzielnie wykupić sobie medal i chwałę).
Niewątpliwie w zawodzie adwokata ważne jest, by prezentować wysoką kulturę słowa, mieć bogate słownictwo i po prostu sprawnie pisać. Ale czas nauczył mnie, że nawet najbardziej wzruszający prawniczy poemat procesowy nie gwarantuje wygranej. Nie porwie też sędziego na tyle, by się nad nim wzruszał w ciszy gabinetu. Jedni piszą lepiej, drudzy gorzej – ostatecznie liczy się to, czy klient jest usatysfakcjonowany wynikiem sprawy. Nie to, czy na pozwie sędziowska polonistka postawiła piątkę z uśmieszkiem.
Bynajmniej nie daję rady, by pisać byle co i byle jak. Jednak uwolnienie się od poczucia krindżu oraz rozpamiętywania wpadek – i zamiast tego skupienie się na tym, by swą robotę adwokacką wykonywać jak najlepiej – jest ogromnie oczyszczające. I pozwala zrzucić balast, który czasem ciąży.
Adw. dr Piotr Dobrowolski
[jp: Nie znacie Państwo jeszcze mec. Dobrowolskiego? To zapraszam na jego profil na IG. Jest na nim cała masa przydatnych treści! Wystarczy sczytać kod QR!]
Jeśli ktoś woli przeczytać tekst podany w formie graficznej, proszę uprzejmie:
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.