Załóżmy, że…, r.pr. Łukasz Mróz

Załóżmy, że przed rozpoczęciem pracy lubię się zmęczyć. Załóżmy, że wyciągając telefon z torby po skończonym treningu widzę załączony obrazek.

Załóżmy, że przypominam sobie, że dziś córką miała opiekować się teściowa. Załóżmy, że w przypływie paniki uświadamiam sobie, że poprzedniego wieczoru zobowiązałem się, że wrócę do domu przed 8, żeby żona mogła odebrać ją z dworca.

A teraz porozmawiajmy o konsekwencjach.

W opisanym przykładzie zawarliśmy z żoną swoistą umowę. Zobowiązałem się do czegoś, a ona oczekiwała, że się z tego wywiążę. Podobnie zamawiając zastawę z postaciami ze Star Wars zakładasz, że z odgłosów wydobywających się z kartonu nie będzie wynikało, że sprzedawca wysłał filiżanki z Darthem Vaderem w opcji „do samodzielnego montażu”. Mój przykład nie zdobyłby uznania nauczycieli akademickich, ale jest przystępnym modelem dla przedstawienia jednej z wielu prawniczych instytucji, których używacie nie zdając sobie z tego sprawy.

Mówiąc niezrozumiałą łaciną chodzi o odpowiedzialność ex contractu. Mówiąc niezrozumiałą polszczyzną chodzi o odpowiedzialność kontraktową. A mówiąc wprost – o to co zrobić, kiedy druga strona zawartej umowy da ciała przy jej wykonaniu. Odpowiedzi na to pytanie dostarcza art. 471 kodeksu cywilnego.

Dłużnik (w przykładzie – ja) ma obowiązek naprawić szkodę, którą wierzyciel (w przykładzie – żona) poniósł przez niewykonanie albo nienależyte wykonanie zobowiązania. Dłużnik/Wasz oddany autor może uniknąć naprawiania szkody, jeżeli jego blamaż wynika z okoliczności, za które nie ponosi odpowiedzialności. Rozbijmy tę formułę na części pierwsze.

Czym różni się niewykonanie zobowiązania od jego nienależytego wykonania? Niewykonanie miałoby miejsce, gdyby w moim zachowaniu nie sposób było doszukać się elementów zadania, które przyjąłem albo odbiegałoby ono istotnie od deklarowanego efektu. Żona miałaby pewność, że możemy umówić o niewykonaniu, kiedy po trzech dniach otrzymałaby ode mnie pocztówkę z informacją, że zainspirowany klasycznym dylematem emigracji wewnątrzkrajowej postanowiłem rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady. Nienależyte wykonanie to lżejsza forma naruszenia. Coś tam zrobiłem, ale nadal nie jest to „to”. Moglibyśmy o niej mówić, jeżeli po wejściu do domu o 7:59 i zobaczeniu żyły nabrzmiewającej na skroni szanownej drugiej połówki wypaliłbym „Myślisz, że to jest problem? Poczekaj aż zobaczysz, że nie zahaczyłem o stację benzynową i do garażu udało mi się dotoczyć jedynie dzięki temu, że ostatnie 50 m jest z górki.”

Przyjmijmy, że żona uznała bierną agresję i inne klasyczne formy represji za nieadekwatne w zaistniałej sytuacji. Postanowiła pociągnąć mnie do odpowiedzialności cywilnej. Żeby to zrobić będzie musiała wykazać trzy rzeczy.

Po pierwsze, poniesioną szkodę. Na moje szczęście dotyczy to tylko strat majątkowych. Nie zbankrutuję przez kompensowanie strat moralnych wywołanych wyjściem żony w niepełnym makijażu przez zafundowany jej deficyt czasu. Przykładem uszczerbku majątkowego mogłaby być wartość śniadania, które żona złapała na mieście nie mogąc zjeść w domu. Uwzględniając zasadę „żona głodna – żona zła” byłaby to pewnie wartość full English breakfast. Miska musli przy takiej furii nic by nie wskórała.

Po drugie, wzmiankowane wyżej niewykonanie/nienależyte wykonanie zobowiązania. Jego ustalenie w opisanej sytuacji przychodzi z taką samą łatwością, jak przewidywane wypominanie mi go przez kolejne pół roku. Mowa oczywiście o moim nie dotarciu na czas.

Po trzecie, adekwatny związek przyczynowy pomiędzy elementem drugim i pierwszym. Żeby uchronić Was przed okupionymi kroplami potu na czole próbami przepisania do google zwrotów takich teoria ekwiwalencji czy conditio sine qua non spłycę kwestię do głębokości prozy P. Coelho. Do ustalenia związku potrzebna jest odpowiedź na dwa pytania. Primo – czy bez mojego spóźnienia szkoda w ogóle by wystąpiła? NIE!!! (cyt. żona). Secundo – czy moje nie dotarcie na czas zwiększyło prawdopodobieństwo szkody? TAK!!! (tjw.). Taki układ odpowiedzi sprawia, że mamy do czynienia z adekwatnym związkiem przyczynowym. Tylko na marginesie zaznaczę, że w moim przypadku omawiany element pozbawiony jest znaczenia ponieważ w myśl rzymskiej paremii – związek małżeński znosi związek przyczynowy.

Przejdźmy teraz na drugą stronę boiska… czy może trafniej – do drugiego okopu. Załóżmy, że żona wykazała istnienie trzech opisanych wyżej elementów. Jak mogę się bronić? Oczywiście mowa o obronie merytorycznej, wykraczającej poza obronę konieczną (w fazie pierwszej – przepraszamprzepraszamprzepraszamprzepraszam; w fazie drugiej – zajęcie strategicznego stanowiska za kanapą w celu uzyskania pewnej osłony przed miotaniem elementami AGD). Jeżeli nie chcę podnosić białej flagi muszę wykazać, że spóźnienie byłe efektem okoliczności, za które nie ponoszę odpowiedzialności. Każdemu, kto pomyślał teraz „Hola, to oburzające! Przecież w taki sposób od razu zakładamy, że jestem winny!” mogę tylko zadać pytanie „Długo jesteś singlem?”.

Wracając do meritum, przykładów okoliczności potwierdzających brak zawinienia jest tak wiele, że są ograniczone jedynie wyobraźnią i umiejętnością utrzymania twarzy pokerzysty. Przykład 1 – ktoś urządził trzecią w tym roku zmianę czasu! (źle). Przykład 2 – mamusia sama do mnie dzwoniła i mówiła, żeby się nie spieszyć, bo lubuje się w spacerach przy subpolarnych temperaturach! (źle). Przykład 3 – To nie moja wina, zajechałem do centrum handlowego, żeby kupić Ci te kwiaty, ale tak się wciągnąłem w wir zakupów, że kupiłem Ci też te buty, tę sukienkę i ten żakiet… wybieranie zajęło mi dłużej niż sądziłem (mniej źle).

Mam nadzieję, że po tym wykładzie odpowiedzialność kontraktowa będzie dla Was równie oczywista jak dla mnie fakt, że moja żona jest najpiękniejszą kobietą stąpającą po tej planecie (nie, wcale nie próbuję załagodzić sytuacji).

P.S. tl;dr

radca prawny Łukasz Mróz

Udostępnij wpis
Brak komentarzy

ZOSTAW KOMENTARZ