„Prawdziwy bohater powinien być samotny” (Świetlicki: „DWANAŚCIE”)
Właśnie jestem w trakcie lektury powieści. Powieść ta ma tytuł niewiele mówiący. Ma tytuł matematyczny. A może liryczny, kto to wie. Wie może Autor. Albo autor z małej litery. Jak bohater. Jak mistrz, mistrz pisany przez małe „m”. Jest to powieść mroczna jak zaułki Krakowa, jak opary knajp spowite dymem, które odwiedza mistrz. Jak myśli Karola Kota. Albo myśli karola kota przez małe „k”. Mistrz przecież też jest z małej litery.
Nalewam sobie do szklanki kolorowej wódki.
Tak chciałbym zacząć pisać. Ale nie będę tak pisał. I nie będę nalewał sobie kolorowej wódki, choć bardzo bym chciał. Więc nie nalewam wódki. Ale czytam. Czytam powieść „Dwanaście” po raz kolejny. Powieść może mało prawniczą, choć bardzo prawniczą, bo z dużą ilością zwłok. Z oględzinami. Ze śledztwem i z policjantem. I jeszcze nie wiem, czy z happy endem, bo już zapomniałem. A może nie chcę pamiętać, że pamiętałem.
Odkładam powieść „Dwanaście” i myślę sobie o pięknej składni. O poezji. O tym jak wersy można układać i jak czarować wysublimowanego odbiorcę. Bo nie takiego co stoi pod budką z piwem. Nie takiego z instagrama z ajfonem w windzie z wypiętym karkiem/piersią/piersiami/przyrodzeniem/hajsem.
Przede mną leżą akta. Czytam akta, powieść „Dwanaście” leży obok. W aktach tych nie ma zwłok małej dziewczynki, ale jest życie. Bez poezji. Jest mała dziewczynka, mała taka, że jeszcze chodzić nie mogła. Nie mogła i jej nie pozwolili, nóżki połamali. Rączki wyrwali. Mózg obtłukli. Jest dziewczynka cierpiąca, z bólu umierająca, która chodzić chciała, ale nie mogła tak bardzo bolało. Nie płakała, bo rączki łapali, raczki wyrywali. Główkę tłukli.
Są podejrzani, oskarżeni. Ma być wyrok. „Jaki napisać wyrok?” – myślę i chciałbym wódki nalać. Wódki kolorowej. Wódki trzeźwiącej bardziej niż sole. Wódki jednak nie nalewam – trzeźwo – mówię – w lustro musisz patrzeć. Lustro nie odpowiada. Lustro nie pomaga. Muszę sam, a nie jest prosto. Nie jest prosto bo wódki się chce napić, żeby otrzeźwieć z tego cudzego cierpienia. Bo nie wiadomo kto. Choć wiadomo kogo. Dziewczynę. Małą dziewczynkę.
Dziewczynkę, o której będę pisał zaraz składnią prostą, słowo po słowie, zdanie po zdaniu odkrywając wyrwane ręce, złamane ręce, siniaki i krwiaki. Ból i cierpienie. Faktu. Prozę życia dziewczynki, bo przecież nie poezję. Tam nie było grama poezji.
Ja piszę o dziewczynce składnią prostą i treściwą, a telewizor wypluwa, że pan prezydent nie podpisał czegoś, choć przecież on podpisuje nawet katalog bardzo popularnego sklepu z meblami. Pan prezydent uśmiecha się gładko i z telewizora mówi: sędziowie, bądźcie niezawiśli. Do mnie też tak mówi. I pan prezydent tak mówi, ale pióra nie zawiesza nad niezawisłością kilku takich jak ja sędziów. I nie podpisuje.
Nie bo nie.
Telewizor pluje mi w twarz tym niepodpisywaniem, ja ocieram się i dalej piszę składnią prostą o dziewczynce. Czytam po raz kolejny akta z małą dziewczynką, pamiętam każde zdanie. Nie mogę żadnego zdania zapomnieć. Patrzę na akta bez małej dziewczynki, ale z wypadkiem, bójką, pobiciem, oszustwem. Patrzę na wódkę, która kusi, żeby ją wypić i wytrzeźwieć kilkoma łykami.
Wycieram twarz z tego, co mi napluło się w twarz. Piszę wyrok. Piszę kilka lat, piszę grzywnę, piszę zakaz kontaktu. Piszę, wątpliwości są. Uniewinnienie może napisze – czasami przecież też tak myślę. Nie napiszę „smażcie się też w piekle”, choć chciałbym tak napisać czasami. I podpisać. Jutro podpiszę, jeszcze pomyślę, czy jest tak jak powinno być. I oglądam jeszcze raz nóżki dziewczynki, nie piję wódki, nie słucham telewizora, myślę. Nie piję, choć chciałbym wytrzeźwieć.
Ja podpisać muszę. Ktoś potem napisać może, że sędzia kalosz. Że za surowo, że za łagodnie, że inaczej można było, że dzieci zabrane. Może będzie z tego telewizja i będzie jeden profesor i jeden w koszuli tylko-doktor pastwić się nade mną. Nad moim odpisem.
Może telewizor wypluje to panu prezydentowi w twarz. I pan prezydent teraz o mnie usłyszy, pan prezydent nie musi podpisać mnie, choć ja wyrok podpiszę. Bo wyrok podpisać muszę, gdy czuję, że jest sprawiedliwy.
Chciałbym się bać pana prezydenta ale się nie boję. Boję się tylko cierpienia niewinnego. Boję się niesprawiedliwego podpisu swojego. I choćbym wolałbym fikcję powieści trzeźwo napiszę o nóżkach wyrwanych i połamanych. O bójkach, oszustwach, łapówkach, etc
kropka
sędzia Arkadiusz Krupa, Ślepym Okiem Temidy
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.