Odkąd sięgam pamięcią wszystko to, co wiązało się z prawem obarczone było piętnem mitologizowania. Uważano np., że studia prawnicze wybierają przede wszystkim osoby nie radzące sobie z przedmiotami ścisłymi, mające jednakże łatwość nauki pamięciowej. Podczas studiów niektórzy wierzyli, że prawnika zrobi z nich przede wszystkim skórzana aktówka, wypucowane buty i muszka, tj. zestaw noszony na wszystkie zajęcia, choćby miał to być wf. Ja sama byłam niegdyś przekonana, że zawód adwokata zarezerwowany jest dla potomków członków palestry, a przynależność do samorządu jest niemal dziedziczna. Dzisiaj nadal wiele osób wierzy, że rozpoczęcie własnej praktyki zawodowej możliwe jest jedynie dzięki dobremu małżeństwu zapewniającemu źródło finansowania lub za sprawą solidnego wsparcia rodziców.
Jeśli pod urokiem mitów i opowieści na temat prawa, prawników i prawniczych zawodów są ludzie młodzi i nie doświadczeni – początkowo licealiści, później studenci, czy w końcu aplikanci – jestem w stanie ich zrozumieć. Często bowiem łatwiej przyjąć, iż coś, co jawi się jako trudne, jest dla nas de facto nieosiągalne, a co za tym idzie – zwalnia nas z obowiązku podejmowania wysiłku. Dlaczego jednakże, racjonalny bądź co bądź ustawodawca pokłada ufną wiarę w to, że wprowadzenie – obok aplikacji zawodowej – teoretycznego uniwersyteckiego kursu mogłoby dawać jego absolwentom wiedzę i umiejętności równe tym zdobywanym podczas 3-letniej aplikacji zwieńczonej kilkudniowym egzaminem zawodowym, tego pojąć nie umiem.
Stary dowcip głosi, iż pewien radziecki naukowiec przeprowadzał badanie narządów słuchu muchy wysuwając przy tym śmiałą tezę, że mucha, z uwagi na brak widocznych uszu, słucha odnóżami. Złapał zatem muchę, wyrwał jej skrzydełka, położył na blacie i mówi: Nu, mucha, idzi. – Mucha idzie. Wyrwał jedną parę nóg, położył muchę na blacie i mówi: Nu, mucha, idzi. – Mucha idzie, choć z trudem. Wyrywał kolejne pary nóg i gdy usunął wszystkie mówiąc: Nu, mucha, idzi. – Mucha już nie poszła. Naukowiec zaś zapisał: Po wyrwaniu wszystkich odnóży mucha ogłuchła.
Brak analogii z wcześniej poruszonym tematem? Nic bardziej mylnego!
Wyuczenie się zawodu, porównywane niekiedy do zdobycia rzemiosła, to nie jest wyłącznie efekt wiedzy zdobywanej na wykładach, czy podczas teoretycznego rozwiązywania pseudopraktycznych kazusów, za którymi nie stoi żywy człowiek. Nauka bycia adwokatem, to coś więcej. To obserwowanie sali sądowej – początkowo z perspektywy publiczności, później z pierwszych prób reprezentowania mocodawcy. To także praktyki polegające na pisaniu uzasadnień do orzeczeń, które być może nie wydają się jednoznaczne z perspektywy strony, lecz są nader spójne z literą prawa i jego duchem. To zdobywanie wiedzy o tym co wypada, a czego nie, z jakich powodów toga adwokacka jest strojem, na który warto czekać do zdanego egzaminu zawodowego, a nie fartuchem, w którym można udać się w przerwie rozprawy na papierosa, czy do sądowej toalety. Lata aplikacji to po prostu czas przyswajania praktycznej wiedzy, której charakter, bliższy jest umiejętnościom stosowanym przez chirurga operującego żywy organizm, niźli zapamiętywaniu magicznych formuł zawartych w przepisach bez wiedzy o tym, jak odnieść je do sprawy konkretnego człowieka w całokształcie jego skomplikowanej nierzadko sytuacji.
O ile ustawodawca zrealizuje pomysł wprowadzenia teoretycznej aplikacji uniwersyteckiej w miejsce – praktycznej – adwokackiej, mucha najpewniej ogłuchnie.
Felieton ukazał się w dzienniku Rzeczpospolita – Rzecz o Prawie w dniu 6 lutego 2018 r.
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.