Miłość i prawo, adw. Joanna Parafianowicz

Mało kto poproszony o podanie pierwszego skojarzenia ze słowem „miłość” odpowie „prawo. Tymczasem, pojęcia te, przynajmniej w założeniu, więcej łączy niż dzieli.  Miłość to pragnienie dobra, a prawo – sztuka tego, co dobre i słuszne.

Ally McBeal twierdziła jednak, że miłość i prawo są podobne z innego powodu. Jakiego? W założeniu ma być romantycznie, a w praktyce można nabawić się grzybicy. Trudno temu stwierdzeniu odmówić racji. Jak bowiem wszystko w życiu, tak i to jaką praktyczną drogę – miłości i praktykowania prawa wybierzemy, jest sprawą wyboru. W miłości możemy celować w zaspokajanie własnych zachcianek i przyjemności, ludzi traktować jak narzędzia do osiągnięcia celu, a partnerów zmieniać pod byle pretekstem. W zawodowej praktyce zaś , my prawnicy, codziennie decydujemy, co jest dla nas najważniejsze – idea sprawiedliwości, wolności i równości wszystkich wobec prawa, czy też – cyniczne wykorzystywanie luk ustawodawczych, omijanie przepisów, czy dążenie do zaspokojenia własnych ambicji, np. finansowych. Nie będąc wiernym – drugiemu człowiekowi – faktycznie możemy się nie tylko nabawić grzybicy ale i nią zarażać. Nie będąc wiernym ustalonym w przepisach zasadom – możemy doprowadzić do erozji całego systemu prawnego lub krzywdy konkretnego człowieka.

Przed kilkoma dniami internet obiegła fotografia budynku, na którym wisi szyld: „Poradnia psychologiczno-prawna”. Komentarzom i żartom nie było końca, a jednym z bodaj najczęstszych była uwaga, że długoletni proces o podział majątku w wielu wypadkach faktycznie może skończyć się na kozetce. Napis ten, dla wielu osób zabawny, niesie jednak w sobie więcej treści, niż z pozoru może się wydawać.

Zdaję sobie sprawę z tego, że prawnicy trudniący się restrukturyzacją, reprywatyzacją, spółkami, wprowadzaniem ich na giełdę oraz wszelkimi innymi sprawami wielkiej wartości i wagi zwykli niekiedy z dużym dystansem, żeby nie powiedzieć – pobłażliwością, podchodzić do kolegów, którzy w głównej mierze parają się sprawami rodzinnymi, czy rozwodowymi. Nie raz słyszałam, że prawo rodzinne to w gruncie rzeczy nie prawo, a procedura cywilna w sądzie rodzinnym przyjęła się jedynie w wąskim zakresie. Wszystko prawda. Jednakże, jak to w życiu bywa – jedynie częściowa.

Przyznaję, że zajmując się na co dzień sprawami rodzin, głównie tych rozpadających się zauważam, że osoby trafiające do kancelarii, w gruncie rzeczy częściej borykają się nie tyleż z problemem prawa, lecz serca. Rozwód bowiem, który dla wielu prawników to jedynie sposób określenia przedmiotu sprawy, dla klienta oznacza fiasko, życiową klęskę.

Niezwykle ważne jest, aby prawnik, który podejmuje decyzję o skierowaniu swej zawodowej praktyki na tory szeroko rozumianych spraw rodzinnych miał świadomość, że jego rola nie ogranicza się wyłącznie do udzielenia zdystansowanej porady prawnej, poinformowania o kosztach postępowania, czy ustalenia własnego honorarium. Prawnik rodzinny to bowiem specjalista, który niemal codziennie przeprowadza operacje na żywym organizmie. Co nadto istotne – ponosi zań odpowiedzialność. Miewam niekiedy wrażenie, że wiedza ta umyka, także sędziom. Na rozprawie rozwodowej, o ile strony nie wnoszą o ustalenie winy, sąd jedynie rutynowo bada kwestie pożycia, majątku, wspólnego gospodarstwa domowego i sposobu korzystania z mieszkania, zaś pytanie o miłość  („czy jeszcze jest? kiedy ewentualnie wygasła i dlaczego?”) nie wydaje się być, w toku gromadzenia materiału dowodowego, priorytetem. Jeśli zaś pada, wizja odhaczenia kolejnej sprawy w statystyce zdaje się zbyt atrakcyjna aby drążyć temat. W konsekwencji zaś, nie tylko za sprawą samych zainteresowanych, często skupionych bardziej na sobie niż relacji z małżonkiem, ale także dzięki towarzyszącym im prawnikom rozwody zdają się być zaraźliwą chorobą drążącą polskie społeczeństwo, a której nośnikiem jest występujący u rozwodzonych – hedonizm w najczystszej postaci, u prawników zaś konformizm i brak poczucia odpowiedzialności za człowieka powierzającego im sprawę.

Zarówno w miłości jak i w prawie ważne jest, aby mieć w sobie wiarę. W pierwszym wypadku – w nią samą, w partnerstwo, przyjaźń, czy w to, że jeśli ludzie zdecydowali się razem być, to ze sobą pozostaną. W drugim – w nie samo, sens nie tylko tworzenia go ale i stosowania oraz w to, że prawo i prawnicy są dla ludzi, a nie odwrotnie. Kochając kogoś i mogąc zrobić dlań coś dobrego, mamy taki obowiązek. Będąc prawnikiem i mogąc stosować prawo nie tylko zgodnie z jego literą, lecz i duchem, oraz w szeroko pojętym interesie i dla dobra naszych klientów, powinniśmy tak właśnie postępować dążąc przy tym do tego, aby nasza praca mogła ludzi częściej łączyć niż dzielić. Często bowiem się zdarza, że okazana klientowi, czy podsądnemu troska i chwila rozmowy może uratować związek, który jedynie z uwagi na towarzyszące małżonkom emocje, przechodzi kryzys.

Adwokat Joanna Parafianowicz

 

Felieton został opublikowany w Rzeczy o Prawie – Rzeczpospolita w dniu 31 października br. (tekst drukowany zawiera błędy ;)

Udostępnij wpis
Autor:

Warszawski adwokat i Pokój Adwokacki w jednym.

Brak komentarzy

ZOSTAW KOMENTARZ