Nie jestem zapalonym kibicem siatkówki, dlatego całkiem przypadkowo trafiłam niedawno na krótką wypowiedź Marcina Możdżonka, środkowego naszej narodowej kadry, dotyczącą meczu ze Słowenią. Siatkarz, nie wchodząc w szczegółową analizę poszczególnych momentów, powiedział krótko: narzekanie jest nam niepotrzebne.
Proste, prawda?
Tymczasem, przeglądając pobieżnie wypowiedzi kolegów adwokatów na rozmaitych forach internetowych (w mniejszym stopniu – na podstawie rozmów bezpośrednich) odnoszę niekiedy wrażenie, że narzekanie stanowi być może nie jedyną, lecz z pewnością przeważającą formę wypowiedzi – w gruncie rzeczy, na każdy temat.
Moim zaś zdaniem, adwokatury nie zbuduje się/odbuduje na lamentach. Co może nam dać rozważanie o obowiązku dołączania do pisma procesowego dowodu jego nadania do pełnomocnika drugiej strony, skoro tak stanowi przepis? Czy rozpływanie się nad adwokaturą, której już nie ma (pytanie – czy kiedyś faktycznie istniała in gremio, czy też poszczególne osoby nadawały jej ton?) ma większy sens, w sytuacji, gdy przeważająca część składu palestry rozpoczęła wykonywanie zawodu wczasach, gdy tejże adwokatury już nie było? Czy obarczanie mediów odpowiedzialnością za łatkę, która przylgnęła do adwokatów o drożyźnie i słabej dostępności, zmieni sytuację? No i na koniec, gwóźdź programu – czy dywagacje o tym, co jeszcze zostało w adwokaturze z „zawodu zaufania publicznego” mają większy sens, jeśli przedstawiciele tego zawodu – z pewnością nie wszyscy, lecz ci, który czynnie domagają się uwagi ogółu, wypowiadają się o innych (także o władzach samorządowych lub urzędnikach państwowych) w tonie i słowami, za wypowiedzenie których chłopcy w podstawówce najpewniej spotkaliby się po lekcjach na boisku?
Jak sięgam pamięcią, nigdy nie miałam zwyczaju narzekania i nigdy mnie to nie bawiło podobnie, jak i mojego nieszczęścia nigdy nie zmniejszało nieszczęście innych. Przeciwnie, rozkoszuję się tym, że umiem myśleć pozytywnie, potrafię zmieniać świat małymi krokami i realizować swoje pomysły, zwykle dosyć śmiałe. Wypracowałam do granic perfekcji umiejętność odnajdywania pozytywów w najbardziej niesprzyjających okolicznościach. Być może dzięki temu, nie żałuję czasu poświęcanego klientom fundacji, nie zasilam grona internetowych narzekaczy, a współtworzę Pokój Adwokacki, nie siedzę sama w pustej kancelarii, lecz mam klientów, którzy obdarzają mnie zaufaniem, a ja – w pierwszej kolejności im pomagam, a w drugiej – z ich wynagrodzeń się utrzymuję.
Adwokatury, podobnie jak i indywidualnej praktyki zawodowej, nie zbuduje się na lamentach, mniej czy bardziej świadomych, skoncentrowanych na bolączkach otaczającego świata. Buduje się ją na pracy. Codziennej. Bo to ona w pakiecie z zaangażowaniem, często poświęceniem i czasem pozwala nam na wypracowanie upragnionej renomy. I pozytywnych skojarzeń, które w głowach rozmówcy uruchamia brzmienie naszego nazwiska. Równie pozytywnych, jak brzmienie słowa „adwokat”, z wykonywania którego to zawodu jestem dumna.
Zamiast narzekania, być może warto byłoby przestać kłaść nacisk jedynie na trudności związane z gospodarczym aspektem wykonywanego zawodu, a zastanowić się nad tym, że choć słowo to w naszym środowisku nie należy aktualnie do popularnych, poczucie „misji” i świadomość tego, że ludzie przychodzą do nas z najdelikatniejszymi sprawami ich dotyczącymi, jest być może nie jedynym, ale jednak gwarantem zawodowego poczucia spełnienia.
Niezależnie od tego, co na ten temat sądzi ustawodawca, choćby w ustawie o VAT.
Adwokat Joanna Parafianowicz
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.