Czyżby koń trojański, adw. Joanna Parafianowicz

Tym na co narzekamy jako środowisko od lat zdaje się być – obok ograniczonych i w dużej mierze zależnych od politycznych nurtów – możliwości wpływania na legislację także brak odczuwalnego społecznego wsparcia. Wielu adwokatów dostrzega w swojej codziennej pracy, iż tytuł zawodowy, którym się posługuje nie dość, że nie ma przełożenia na finanse mogące zapewnić nie tyle bogactwo, co godne warunki życia, ale przede wszystkich nie wywołuje w Polakach automatycznie pozytywnych skojarzeń. Takich jak niegdyś, jak w latach 80-tych, szczególnie w okresie stanu wojennego.

Dlaczego tak się dzieje? Czy wyłącznie z tego względu, że żyjemy w innych czasach i przed Adwokaturą nie stoją wyzwania godne dokonań naszych poprzedników? Czy dlatego, że prawo jest jasne, a narzędzia i wiedza, którymi dysponujemy w dobie internetu i niemal powszechnego dostępu do informacji uczyniły z nas zbędne ogniwo w relacji między obywatelem i państwem?

Myślę, że nie tu leży problem.

W okresie stanu wojennego choćby, adwokaci byli tam, gdzie powinni i robili to, co do nich należało – stali przy człowieku, który był w konflikcie z państwem strzegąc jego praw i wolności. Służyli mu pomocą prawną, także (ale przecież nie wyłącznie) nieodpłatnie, dla zasady. To właśnie ta postawa – otwartość, gotowość udzielenia pomocy, kosztem innej aktywności zawodowej, z narażeniem się władzy spowodowała, że wówczas, jak bodaj nigdy później adwokaci mogli liczyć na szacunek i wsparcie społeczne. Także, a może przede wszystkim – wsparcie własnego środowiska.

Witold Gombrowicz w 1955 roku, pisał, że Państwo polskie nie było ani wielkie, ani małe: wystarczająco duże, aby czuć się powołanym do historycznej misji, a zbyt małe, aby ją udźwignąć. Dzisiaj zastanawiam się, do czego można dojść zastępując słowa „Państwo polskie” zbitką „Adwokatura polska”.

Czy Adwokatura polska nie jest ani wielka, ani mała: wystarczająco duża, aby czuć się powołaną do historycznej misji, a zbyt małą, aby ją udźwignąć?

Chcę myśleć, że nie. Kiedy jednak obserwuję ją od wewnątrz, targają mną liczne rozterki.

Czy Adwokatura, w trudnym czasie niebywałych wprost zmian ustawodawczych i społecznych, w latach, w których adwokatom naprawdę bardzo trudno związać koniec z końcem rzeczywiście musi uciekać w ceremoniał, honory i uroczyste rytuały, które zdają się tym bardziej puste, iż sprawiają wrażenie nieosadzenia w realnej sile środowiska i samorządu zawodowego?

Nie przypisuję sobie prawa do dokonywania arbitralnej oceny, bo nie wiem przecież, czy mam rację. Mam jednak odwagę twierdzić, iż nad wyraz uroczyste obchody i organizowane z wielkim rozmachem fety okolicznościowe szczególnie, że dostępne jedynie dla „elity” Palestry oraz cykliczne posiedzenia, które jak się zdaje – nie odbyłyby się bez wykwintnej kolacji i noclegu finansowanych ze środków samorządowych, są dalece oderwane od rzeczywistości, w jakiej przyszło mi i innym adwokatom funkcjonować. Uważam też, iż ci, którzy podejmują decyzje o wydaniu na siebie – cudzych w gruncie rzeczy pieniędzy, w długofalowej perspektywie stawiają na dobrego konia… Szkoda, że trojańskiego.

 

adwokat Joanna Parafianowicz

p.s. Uprzedzając ewentualne komentarze, które najpewniej się pojawią – nie, nie kalam własnego gniazda pisząc o tym, co w funkcjonowaniu adwokackiego samorządu mi nie odpowiada. Ja o tym także mówię podczas posiedzeń NRA i piszę w okresach pomiędzy nimi. Jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało, to nie NRA jest moim gniazdem, lecz Adwokatura. Ona zaś to nie tylko działacze izbowego lub naczelnego szczebla lecz adwokaci i aplikanci, którzy sami siebie niesłusznie nazywają „szeregowymi”. Nie mam wątpliwości komu jestem winna lojalność.

 

Udostępnij wpis
Autor:

Warszawski adwokat i Pokój Adwokacki w jednym.

Brak komentarzy

ZOSTAW KOMENTARZ