Niebawem 13 grudnia i przypadająca na ten dzień rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Ja zaś mam za sobą lekturę książki autorstwa Cezarego Łazarewicza. Nie ukrywam, iż jestem pod jej ogromnym wrażeniem. „Żeby nie było śladów” to historia jednej z najgłośniejszych zbrodni lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, tj. zabójstwa Grzegorza Przemyka, syna poetki Barbary Sadowskiej, w którego pogrzebie – odprawianym przez księdza Popiełuszkę (zabitego ledwie kilka miesięcy później) wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Niemal wszyscy w milczeniu unieśli dłonie składając palce w znak wiktorii, jedynie w ten sposób mając możliwość wyrażenia sprzeciwu wobec zbrodniczej polityki władz PRL.
Autor, odwołując się do zgromadzonej w tej sprawie dokumentacji, opisał w szczegółach zarówno historię Grzegorza Przemyka, począwszy od jego zatrzymania na placu Zamkowym, jak i jego rodziców, przyjaciół, świadków, czy bezpodstawnie oskarżonych sanitariuszy, także z czasów po odbyciu przez nich kary pozbawienia wolności. Książka jest napisana niezwykle poprawnym, stroniącym od emocji, reporterskim językiem, a historia wciąga. Postępowanie przedstawicieli władzy, znane wszystkim nazwiska, milicja stojąca murem za sprawcami zabójstwa, premier rządu osobiście nadzorujący sprawę i wydający polecenia, prasa działająca pod dyktando władzy, propaganda prorządowa, oczernianie rodziny ofiary i jej samej, niewyobrażalne środki finansowe przeznaczane na rozpracowanie figurantów, esbecy stale obecni w bliższym i dalszym otoczeniu osób bliskich Przemykowi i świadkom jego pobicia – wszystko to, gdyby nie było zapisem prawdziwych zdarzeń – mogłoby z powodzenie stanowić fabułę kiepskiego kryminału wychodzącego spod pióra niespełnionego powieściopisarza.
Dlaczego wspominam o książce, zwłaszcza w kontekście rocznicy wprowadzenia stanu wojennego?
W moim odczuciu mamy aktualnie do czynienia z sytuacją, która powinna niepokoić nie tylko prawników, ale i obywateli. Niemal każde posiedzenie Sejmu, prace komisji parlamentarnych czy obrady Senatu obfitują bowiem cynicznym łamaniem ustawy zasadniczej, co dostrzegają i mówią o tym nawet prominentni politycy rządzącej partii. Ustawy obejmujące najważniejsze instytucje wymiaru sprawiedliwości, jak KRS i SN, są wprowadzane w atmosferze totalnego chaosu, bez poszanowania podstawowych zasad zapisanych w konstytucji. Wszystko to zaś w imię usprawnienia wymiaru sprawiedliwości, które jeśli zważyć na proponowane zmiany, prowadzić będzie nie tyleż do reformy lecz deformacji sądownictwa. Jakże aktualne co do swej istoty zdają się być słowa matki Grzegorza Przemyka – „Ludzie o miedzianym czole, utożsamiający milicję z władzą, postanowili poświęcić prawdę dla swoich doraźnych korzyści, skompromitować wymiar sprawiedliwości w Polsce cynicznymi manipulacjami, które będą kiedyś książkowym przykładem niesprawiedliwości”.
Boli mnie, jako prawnika i jako obywatela, sposób w jaki politycy rozprawiają się z konstytucją niszcząc przy tym żywy organizm jakim jest wymiar sprawiedliwości i reguły nakazujące oddzielenie władzy sądowniczej od wpływów politycznych. Irytuje zaś to, że choć doskonale zdaję sobie sprawę z konsekwencji takiego postępowania, przedstawiciele władzy twierdzą, iż robią to dla dobra i w interesie obywateli. Historia zna takie przypadki. Niekiedy bowiem, mając lub jedynie deklarując dobre intencje, jak choćby „kierując się potrzebą zapewnienia wzmożonej ochrony podstawowych interesów państwa i obywateli, w celu stworzenia warunków skutecznej ochrony spokoju, ładu i porządku publicznego oraz przywrócenia naruszonej dyscypliny społecznej, a także mając na względzie zabezpieczenie możliwości sprawnego funkcjonowania władzy i administracji państwowej oraz gospodarki narodowej” można nawet wprowadzić stan wojenny… (preambuła dekretu wprowadzającego stan wojenny).
Adwokat Joanna Parafianowicz
Felieton został opublikowany w Rzeczpospolita – Rzecz o prawie w dniu 12 grudnia 2017 r.
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.