A gdyby tak…, sędzia Jarosław Gwizdak

Mówią, że sędziów trzeba wybierać. A gdyby tak wybrać sędziego?

Zabierzecie „500+”? Zmienicie wiek emerytalny? Co pan zrobi z Kopalnią „Makoszowy”? Kiedy te wybory? Wybory będą na Rynku, wszyscy się tam spotkamy?” – to tylko kilka z pytań od obywateli, od wyborców, spotykanych przeze mnie jesienią na katowickich ulicach. 

Od czego się zaczęło? Poczułem, że wciąż ważne są dla mnie wartości, ważni są dla mnie ludzie. Ważna jest podstawowa edukacja społeczna i obywatelska, której poświęcam wolny czas. Ważne jest dla mnie, aby instytucje działały w sposób przyjazny, transparentny i zrozumiały. 

Realizowałem te wartości jako prezes sądu w Katowicach, ale po zakończeniu kadencji poszukiwałem nowego pomysłu na siebie i nowego wyzwania. Kiedyś miałem okazję rozmawiać z Wojciechem Szczurkiem, Prezydentem Gdyni, byłym sędzią. Zapytałem, dlaczego podjął decyzję o przejściu z sądu do samorządu. Odparł, że był to przypadek, pewien moment jego życia. 

Przez kilka lat siedziałem „biurko w biurko” z obecną wicemarszałką Sejmu – sędzią Barbarą Dolniak. Analizowałem motywy kierujące profesorem Adamem Strzemboszem, gdy ten zgodził się kandydować na urząd Prezydenta RP. 

Kiedy w danych statystycznych dotyczących Katowic zobaczyłem, że statystyczny ich mieszkaniec ma 44 lata, wiedziałem już, że to nie jest przypadek. Bo przecież przypadków nie ma. Byłem w swoim życiu przewodniczącym klasy, delegatem do rady szkoły, starostą roku… kilkakrotnie wygrałem wybory. Mam 44 lata. 

Zdecydowałem się wziąć udział w wyborach, kandydowałem na urząd prezydenta mojego miasta oraz na radnego. Nie udało się zdobyć żadnego z mandatów, ale lekcje z kampanii są dla mnie olbrzymią korzyścią i chciałbym się nimi podzielić. Myślę, że mogą być przydatne dla każdego prawnika. Nie chcesz, jak ja, przegrać wyborów? Rób to co ja, ale lepiej, intensywniej. 

Spaceruj

Miasto najlepiej widać „z marszu”. Chodząc nie potrzebujesz szukać parkingu. Widzisz ludzi z bliska, widzisz dziury w jezdni, nierówny bruk chodników. Perspektywa pieszego jest najstarszą znaną metodą poznawania okolicy przez ludzki gatunek. Architektura szeregu miast średniowiecznych, z jej detalami, szerokością ulic czy zaułków dostosowana jest właśnie do pieszego użytkownika. W najbardziej aktywnych dniach kampanii pokonywałem po kilkanaście kilometrów dziennie, a mój rekord to 22,5 km. Przechodząc spacerem z „miejskiej sypialni” z wielkiej płyty do „salonu” pełnego eleganckich sklepów, restauracji i banków można zrozumieć znacznie więcej. 

Uśmiechaj się i patrz w oczy

Relacja z zabieganym, wiecznie spieszącym się człowiekiem nie nawiąże się sama. To wielka praca i wielki sukces, aby ktokolwiek zainteresował się drugą, nieznaną osobą, poświęcił jej minutę swego życia.  Jeśli masz odwagę podejść, zagadnąć i uśmiechnąć się, to w większości przypadków ten kontakt nawiążesz. A wtedy zdarzą się rzeczy niesamowite. 

Słuchaj, notuj

Kiedy już uda się nawiązać kontakt, przedstawić się i zaprezentować, trzeba oddać głos rozmówcy. Panujący obecnie deficyt zaufania i walka o uwagę są naturalnymi sprzymierzeńcami. Trzeba po prostu posłuchać, chcieć się dowiedzieć tego, co dla rozmówcy ważne. Moimi narzędziami wyborczymi był plecak ulotek, gorzka czekolada (na podtrzymanie sił) oraz czarny notes. Zapisałem go niemal do ostatniej strony. 

Bądź ciekawy i otwarty

To, że jesteś prawnikiem pomaga i przeszkadza. Umiesz pytać, ustalać fakty, ale jednocześnie „wiesz lepiej”. Tysiące norm i schematów zapisanych „na twardym dysku” przeszkadzają w przyjęciu cudzej opinii, zrozumieniu rozmówcy. Jeśli uda się wyłączyć własny pogląd, otworzyć się na rozmówcę, to niezależnie od tego czy zyskasz wyborcę z pewnością zdobędziesz materiał do przemyśleń. Usłyszane kiedyś hasło: „wyłącz ego, zrozum drugiego” bardzo w tym pomaga.  

Niczego z góry nie zakładaj

Nie jest tak, że wszyscy wiedzą jakie mają prawa. Nie jest tak, że potrafią z nich korzystać świadomie. Na społeczeństwo nie wolno się obrażać, bo to przecież nie „oni” ale „my”. Rzeczy dla mnie oczywiste, „wiadome z urzędu”, dla większości spotkanych przeze mnie współmieszkańców wcale takie nie były. Nie oznacza to, że któreś z nas się myli. Kiedy słyszałem: „faktycznie, warto iść na te wybory”, było to dla mnie największą nagrodą. 

Opisane pięć rad jest punktem wyjścia, elementarzem nawiązania relacji w miejskiej rzeczywistości. Myślę, że w wielu okolicznościach ten elementarz może być przydatny. 

Powiedziałem w jednym z wywiadów, że taki tydzień „na ulicy” poleciłbym w kształceniu każdego prawnika, każdego człowieka pracującego z innymi ludźmi. Kiedyś uczestniczyłem w treningu głębokiej ekologii, pozwalającym poczuć i zrozumieć zależności ekosystemu, świata przyrody, odnaleźć w nim swoje, właściwe miejsce. Po jego zakończeniu wcieliłem w życie kilka postulatów, zacząłem np. mniej kupować i bardziej analizować pochodzenie produktów. 

Kampania była dla mnie indywidualnym „treningiem głębokiego miasta”. Pozwoliła na zadumanie się nad rolą miasta, dzielnic, osiedli czy ulic. Analizowałem swoje miasto w kilkudziesięciu punktów widzenia. Inaczej odbierała je seniorka, inaczej młody przedsiębiorca. Inne potrzeby wyrażali młodzi rodzice, inne studenci. 

„Trening miasta”, który zalecam, pozwala spojrzeć na nie dokładniej, wnikliwie. Miasto pochodzące od „polis” ma, jak wiadomo, charakter polemiczny. Jest polem konfliktu, ścierania się argumentów, racji i interesów. Gdzie, jak nie w mieście mają ćwiczyć i doskonalić się prawnicy? 

p.s.

Z czterocyfrowym budżetem zająłem w wyborach prezydenckich trzecie miejsce. W trzystutysięcznym mieście. Bez partyjnego zaplecza, niezależnie, niemal bez struktury. To prawda, przegrałem te wybory. 

 

Tekst ukazał się w Magazynie Pokój Adwokacki (12/2018)

Brak komentarzy

ZOSTAW KOMENTARZ