Festiwal indolencji, braku zaangażowania, niewielkiego kręgu zainteresowań i infantylnych odpowiedzi. Chcąc rzeczy nazywać po imieniu, tak właśnie można byłoby określić spektakl, którego w ostatnim czasie byliśmy świadkami, tj. przesłuchania kandydatów na stanowiska ławników Sądu Najwyższego.
„Jeśli chodzi o prawo, to ja mogę doczytać”, „Chciałabym być ławnikiem w SN, żeby zobaczyć z drugiej strony, jak to jest na Sali rozpraw i zdobyć większe doświadczenie życiowe”, „Co jest dobre, a co złe nauczyłam się od dzieci. Pracuję z grupą trzylatków”, czy odpowiedź na pytanie „Co pani sądzi o reformie sądownictwa” – „Nie wiem. Nie przygotowałam się”, to nic innego jak dowód na to, że Polacy nie przyswoili sobie dotychczas idei społeczeństwa obywatelskiego, a ich przekonanie o skorumpowanym i niesprawiedliwym wymiarze sprawiedliwości, pazernych adwokatach, nieprzygotowanych sędziach czy komornikach dybiących na Bogu ducha winnego obywatela, bywa niestety odwrotnie proporcjonalne do realnej wiedzy o zasadach funkcjonowania poszczególnych elementów układanki, na którą składają się sądy i przedstawiciele wszystkich zawodów prawniczych. Oraz ławnicy.
Ławnik to przedstawiciel społeczeństwa w wymiarze sprawiedliwości, którego udział w orzekaniu gwarantuje konstytucja (art. 182) i doprecyzowuje ustawa prawo sądów powszechnych. To niezawodowy członek składu orzekającego. Niebędący sędzią obywatel biorący udział w orzekaniu i cieszący się wówczas równymi prawami z sędziami zawodowymi (z wyłączeniem przewodniczenia rozprawie i dokonywania czynności poza budynkiem sądu). To przedstawiciel społeczeństwa w wymiarze sprawiedliwości, który w zakresie orzekania jest niezawisły (jak sędzia) i podlegający tylko Konstytucji oraz ustawom.
W praktyce, jednakże można odnieść wrażenie, że ławnik to nic innego jak element wyposażenia sali sądowej, tak samo zainteresowany rozpoznawaną sprawą, jak biurko, ławka dla publiczności czy paprotka. Kandydaci na ławników Sądu Najwyższego, wnioskując z ich wypowiedzi, zdają się wpisywać w ten nurt nie tworząc, jednakże nowego zjawiska. Zważywszy na to, że w mojej zawodowej praktyce przychodzi mi prowadzić głównie sprawy rozpoznawane w składzie sędziowsko-ławniczym wydaje się, że moje spostrzeżenia i wypracowana przez lata ocena postawy ławników nie są dotknięte błędem pochopności. Choć dzielę się nią z żalem.
Niestety bowiem, w pamięci mam tylko jednego ławnika zadającego w każdej sprawie pytania świadkom i stronom, dociekliwego, zainteresowanego tym, co dzieje się na rozprawie. Wszyscy pozostali nie wnieśli nic do rozpoznawanych spraw. Czym bowiem zajmowali się przedstawiciele społeczeństwa w wymiarze sprawiedliwości, w sprawach które prowadziłam? Normą było błądzenie znudzonym wzrokiem po suficie, lustrowanie stron i pełnomocników spojrzeniem nie zdradzającym choćby symbolicznego zaangażowania w sprawę. Bywały przypadki dość śmiałego przeglądania czasopism (zwłaszcza prasy kolorowej) i zaglądania do telefonu. Zdarzało się sapnięcie i stęknięcie, gdy na skutek aktywności jednej ze stron widmo późniejszego opuszczenia sądu znacząco się oddalało. Widziałam przewracanie oczami, jawne objawy znudzenia, zniecierpliwienie. Choć wielokrotnie byłam świadkiem ucinanej na sali drzemki, tylko raz, gdy na sali rozległ się niedający się zignorować dźwięk pochrapywania, pozwoliłam sobie wyrazić wątpliwość, czy na tym etapie postępowania sąd jest właściwie obsadzony. Co interesujące, zaistniała sytuacja wywołała większe zawstydzenie we mnie niż w cierpiącym na niedobór snu ławniku.
Oczywiście, można do sprawy podejść z optymizmem i stwierdzić, że ławnicy wprawdzie nie grzeszą aktywnością, ale przynajmniej nie przeszkadzają sądowi w orzekaniu. Obawiam się jednak, że nie taki udział czynnika społecznego w sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości miał na myśli ustawodawca w 1997 r. i inne było założenie ustawodawcy, niezależnie od zastrzeżeń, wobec tego pomysłu, na etapie wprowadzania ławników do Sądu Najwyższego.
W pewnym starym dowcipie mężczyzna chwalił się koledze, że na wycieczce w Norwegii widział, niedźwiedzie, renifery po prostu wszystko. A fiordy widziałeś? Stary, fiordy to mi z ręki jadły. Cóż, oby nie okazało się, że po doczytaniu prawa przez jedną z kandydatek, o ile zostanie ławnikiem w Sądzie Najwyższym, prawo też jej z ręki będzie jadło. Bo wprawdzie rzecz się nie rozchodzi o Sąd Ostateczny, ale nadal – Sąd.
Adwokat Joanna Parafianowicz
Felieton ukazał się w Rzeczpospolita – Rzecz o prawie w dniu 3 lipca 2018 r.
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.