Jak wynika z treści ogłoszeń zamieszczanych w popularnych portalach, od aplikanta adwokackiego pracodawca najczęściej oczekuje przynajmniej samodzielności w prowadzeniu spraw, umiejętności organizacji pracy, odpowiedzialności, sumienności, gruntownej wiedzy z zakresu tej lub innej dziedziny prawa, doświadczenia w reprezentowaniu klientów przed sądami, umiejętności samodzielnego ustalania taktyki procesowej i sporządzania pism procesowych, komunikatywności, pozytywnego nastawienia do zadań, wysokiej kultury osobistej, umiejętności pracy w zespole, organizowania pracy i zarządzania czasem oraz – bez tego byłoby trudno – znajomości języka angielskiego w mowie i piśmie (niemiecki lub francuski będzie dodatkowym atutem).
Co pracodawca ma do zaoferowania w zamina? Niezwykle często – pół roku pracy bez wynagrodzenia, z uwagi na odbywanie obligatoryjnych praktyk w sądach i prokuraturach, a tym samym ograniczone zaangażowanie w pracę kancelaryjną, a po upływie tego okresu – przy odrobinie szczęścia – zawarcie umowy na piśmie i wynagrodzenie na poziomie płacy minimalnej z możliwością okazjonalnego stawania w sądzie z upoważnienia innych adwokatów oraz mówienie o aplikancie z takim samym zaangażowaniem emocjonalnym, a niekiedy podobnie przedmiotowym traktowaniem, jakie wynika z codziennego używania sformułowań „moja kancelaria”, „moja toga”, „mój aplikant”. Dodatkowo zaś, jeśli okaże się, że młody adept adwokackiego fachu faktycznie, tak jak tego od niego oczekiwano, jest samodzielny i podejmuje próby zarządzania własnym czasem i domowym budżetem, np. poprzez przyjmowanie odpłatnych zleceń od adwokatów lub radców spoza kancelarii, pracodawca gotów jest go pouczyć o tym, iż reprezentowana przezeń postawa godzi w istotę prawniczego fachu, którego wartością są przede wszystkim doświadczenie i wiedza starszych, a nie entuzjazm młodszych, zaś nie podporządkowanie się temu znanemu od dawien dawna porządkowi rzeczy może wywołać długofalowy konflikt interesów i konieczność szukania innego zatrudnienia.
Niestety, choć Adwokatura za sprawą ustawodawcy musiała około 2005 r. zmienić swe oblicze, nie dostrzegła, jak się zdaje faktu, iż od czasu relacji mistrz-uczeń nieco czasu minęło i nie sposób ignorować tego, że mamy XXI wiek, w którym standardem powinno być płacenie godziwego wynagrodzenia za pracę, w tym także tę świadczoną przez aplikantów przyuczających się do wykonywania zawodu. Oczekiwanie zatem, aby aplikant pracował za darmo lub za godzinową stawkę pozwalającą jedynie na to, aby kupić ledwie 3 kg bananów (zgodnie z danymi GUS: 4,31 zł/kg), 300 g herbaty (4,27 zł/100 g), czy kilogram sera twarogowego półtłustego (12,81 zł/kg), lecz nie wszystkie te produkty na raz – wobec świadomości, iż roczna opłata za aplikację to wydatek ponad 5 000 zł – nie wydaje się być sprawiedliwe.
Mówi się wprawdzie, że rynek zweryfikuje aktualną sytuację i przydatność konkretnych osób do wykonywania zawodu adwokata, a zatem – jeśli młody człowiek nie będzie mógł się w nim utrzymać, zmieni profesję. Do tego czasu jednakże Adwokatura, poprzez drążące jej środowisko nieprawidłowości, może dojść do punktu, w którym próby choćby ustawowej jej reanimacji nie odniosą spodziewanego efektu. Procesy przemian jakie zachodzą w palestrze – z jednej strony nadużywanie przymusowego położenia aplikantów, z drugiej postępujące ubożenie ich pracodawców i patronów, erozja relacji i wartości takich jak koleżeństwo i solidarność, czy szacunek do przedstawicieli starszego pokolenia i brak poczucia przynależności do grupy zawodowej o wielowiekowej tradycji powodują, że trudno jest dostrzec jakiekolwiek światło w tunelu.
Niełatwo jest także zrozumieć, jakie intencje przyświecają młodym ludziom decydującym się na wybór aplikacyjnej drogi. Być może wiele osób daje się zwieść złudną wizją życia w dobrobycie, jaki nierozerwalnie kojarzy się z zawodem adwokata, podobnie jak i prestiżem z nim związanym. Jeśli jednak zaniechamy publicznego mówienia o tym, jak wygląda rzeczywistość i nie zechcemy wysłuchać młodego pokolenia, wysoce prawdopodobne, iż każdego roku równocześnie z radością związaną ze zdaniem egzaminu zawodowego lub wcześniej – wstępnego, przyjdzie konfrontacja z szarą rzeczywistością, która w wielu wypadkach odbiegać będzie od wyobrażeń. Okaże się bowiem, że adwokat częściej prowadzi zwykłe sprawy, niż wielomilionowe transakcje handlowe i raczej zastanawia się z czego zapłacić ZUS niż w jaką nieruchomość zainwestować oszczędności, których przecież nie ma, albo – że wykonywana praca dająca przyzwoite pieniądze jest po prostu nudna i nie rozwija intelektualnie w oczekiwany sposób. Wówczas zaś do wyboru pozostaną dwie możliwości – frustracja wywołana nieciekawą, ale satysfakcjonującą finansowo pracą, lub pasjonująca profesja i brak pieniędzy, na przeciwległym biegunie.
Być może są na adwokackiej mapie Polski krainy tak szczęśliwe, że aplikanci są bogato urodzeni, a kieszonkowe od rodziców starcza im na wykarmienie dzieci i zapłacenie czynszu za mieszkanie, nie sądzę jednak, aby tych miejsc było wiele. Niestety, aplikanci nie mają odwagi publicznego poruszania tematu wynagrodzeń, zaś adwokaci zdają się nie mieć świadomości, że kwestia ta stanowić może dla kogokolwiek problem. Dla nich samych przecież problemem nie jest. W konsekwencji zaś nic się w tej materii nie zmienia, a rozdźwięk pomiędzy tymi wartościami, które Adwokatura winna chronić, a rzeczywistością, w jakiej pracujący młodzi prawnicy żyją na granicy ubóstwa, mogłaby zawstydzić samego Monteskiusza, który najwyraźniej mylił się twierdząc, że człowiek jest biedny nie dlatego, że nie ma pieniędzy, ale dlatego, że nie pracuje.
Adwokat Joanna Parafianowicz
Felieton ukazał się w dniu 14 listopada br. w Rzeczpospolita – Rzecz o prawie
foto Katarzyna Wiśniewska
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.