„Czasami pytają mnie, kiedy uznam, że już dość. Że w Sądzie Najwyższym wreszcie zasiada wystarczająca liczba kobiet. Dziewięć – odpowiadam – kiedy będzie ich dziewięć.” , Ruth Bader Ginsberg, sędzia amerykańskiego Sądu Najwyższego
W raporcie World Economic Forum opublikowanym w połowie października tego roku można przeczytać, że jeśli utrzymają się obecne tendencje w zakresie wyrównywania poziomu wynagrodzenia obu płci, kobiety zaczną zarabiać tyle samo co mężczyźni za 170 lat. Z kolei jeszcze w 2015 r. dyrektorka UN Women – zespołu ONZ ds. kobiet – zwracała uwagę, że wedle dostępnych danych musi upłynąć 50 lat zanim w sferze polityki będzie aktywnych tyle samo kobiet co mężczyzn. Zastanawiam się, ile lat musi upłynąć, żeby w organach adwokatury zasiadała podobna liczba przedstawicieli i przedstawicielek obu płci? Póki co wśród 66 członków Naczelnej Rady Adwokackiej, kobiet jest 7 (trzy z nich zajmują stanowisko dziekana okręgowej rady). Nasz kraj nie jest wyjątkiem. Chociaż kobiet w adwokaturze nie brakuje – w Polsce stanowią ok. połowę wszystkich osób wykonujących zawód adwokata – ich liczba na stanowiskach kierowniczych i we władzach jest nieproporcjonalnie mała.
Na szczęście istnieje bardzo prosty sposób, żeby rozwiązać ten problem. Wystarczyłoby podjęcie przez adwokatów i adwokatki uchwały, która zagwarantowałby, że skład NRA będzie odzwierciedlał udział kobiet w adwokaturze. Rozwiązaniem mniej odważnym byłoby zapewnienie obu płciom równej reprezentacji na listach kandydatów. Tego typu propozycje na pewno spotkają się jednak z dużym oporem, jak zwykle, kiedy postulowane jest wprowadzenie kwot lub parytetów płci. Oponentów można podzielić na kilka kategorii.
Pierwszą grupę przeciwników tworzą osoby, których zdaniem decydujące znaczenie ma formalne równouprawnienie. Skoro kobiety mogą de iure startować w wyborach i starać się o najwyższe pozycje, nie ma powodu, żeby korzystały ze specjalnych przywilejów. Zwolennikom parytetów ta grupa zaleca cierpliwość.
Druga kategoria to osoby, w których opinii systemu parytetów lub kwot nie da się pogodzić z zasadami merytokracji. W tym gronie jest sporo kobiet mówiących o tym, że nie chcą być zapraszane do udziału w debacie, znajdować się na liście wyborczej lub w składzie organu decyzyjnego tylko ze względu na swoją płeć. Zaskakująco często są to kobiety, które osiągnęły sukces lub zajmują stanowiska kierownicze, a swoim młodszym koleżankom powtarzają: „Jeśli będziesz naprawdę dobra, to na pewno ci się uda!”. (W takich sytuacjach zawsze zastanawiam się, dlaczego mężczyźni mogą być po prostu dobrzy).
Trzecia grupa, to mistrzowie erystyki, których zdaniem propozycja jest nielogiczna i równie dobrze można by domagać się zagwarantowania określonej liczby miejsc przedstawicielom każdej innej przypadkowo wskazanej grupy osób, np. osobom łysym. Bagatelizowanie i sprowadzanie sprawy do absurdu to popularne chwyty, zastanawia mnie jednak, jak posługujące się nimi osoby mogą nie dostrzegać albo zapominać, że przez stulecia to kobiety (a nie np. łysi) były dyskryminowane w sferze publicznej. K o n k r e t n e, ż y j ą c e kobiety nie miały praw wyborczych, nie zajmowały wysokich stanowisk, nie mogły nawet studiować razem z mężczyznami, a jedynym powodem była ich płeć.
Występują też typy mieszane.
Zakładając, że w samorządzie adwokackim obowiązują zasady merytokracji, zastanawiam się dlaczego, w sytuacji, kiedy kobiety stanowią około połowę wszystkich osób wykonujących zawód adwokata, na czele adwokatury stoi tak nieproporcjonalnie duża liczba mężczyzn? Może kobiety nie mają odpowiednich kompetencji albo nie chcą być liderkami?
Tego typu wytłumaczenie jest typowym przejawem mentalności, która dominującą rolę przypisuje mężczyznom, a kobietom narzuca określone cechy i konieczność odgrywania ustalonych ról. Wśród nich zwykle nie ma roli liderki. Ale czasy, kiedy płeć determinowała pozycję i rolę społeczną są już za nami, prawda? Choć teoretycznie tak jest, nie mam wątpliwości, że niewielka liczba kobiet we władzach adwokatury to pokłosie okresu, kiedy kobiety nie mogły aktywnie działać w sferze publicznej, a prawo sankcjonowało ich dyskryminację.
Nauczono mnie, że jednym z zadań adwokatury jest współdziałanie w ochronie praw i wolności obywatelskich, w tym, jak rozumiem, praw i wolności kobiet. Jeśli fundamentem adwokatury są prawa i wolności, trudno jest mi zrozumieć dlaczego tolerowana jest tak drastyczna nierównowaga płci w jej najważniejszych organach. Struktura i działania organów adwokatury powinny stanowić ilustrację wartości, w imię jakich występuje, więc niewielki udział kobiet we władzach jest tym bardziej zdumiewający i przykry.
Przyznaję – parytety są narzędziem mało subtelnym. Z założenia są jednak środkiem tymczasowym, doraźnym, a nie celem samym w sobie. Są instrumentem, który ma pomóc w poradzeniu sobie z konkretnym problemem, w tym wypadku z problemem niedostatecznego udziału kobiet w organach adwokatury. Oczywiście warunkiem koniecznym, aby rozpocząć rozmowę o parytetach, jest zauważenie problemu. Można bowiem uznać, że są to jakieś równościowe fanaberie.
Aplikantka adwokacka Zuzanna Warso
*Tytuł nawiązuje do wystąpienia Glorii Steinem „Why Harvard Law School Needs Women More than Women Need It” wygłoszonego w marcu 1971 roku podczas uroczystości Harvard Law Review. W tamtym czasie wśród wykładowców Wydziale Prawa nie było żadnej kobiety.
Tekst został opublikowany w #3 Magazynu Pokój Adwokacki
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.