Czy zdarzyło się Państwu bywać w restauracji „Spatif u Aktorów”, nieopodal naszej ORA? Tym, którzy nie mieli tej przyjemności, serdecznie polecam – ot chociażby ze względu na fakt, że (prócz smacznej kuchni) wnętrze ma osobliwy wystrój. Ze ścian spoglądają na nas wielcy polskiego kina m.in. Trela, Bińczycki, Łapicki. Wyliczyć ich nie sposób. Proszę nie posądzać mnie o kryptoreklamę, nie jestem bohaterem niniejszego felietonu.
Piszę te słowa, mając w pamięci relację taksówkarza, który opowiadał mi o eskapadach Himilsbacha i Maklakiewicza. Trudno się nie uśmiechnąć pod nosem, przywołując tamtą relację.
Coś się jednak nad Wisłą pozmieniało. Oto pełno mamy plotkarskich portali, a wystawy kiosków są upstrzone kolorowymi czasopismami. Zresztą, także poważne portale internetowe nie są wolne od zalewu newsów „kto i z kim”. Słowo „celebryta”, zapożyczone, zdaje się z języka angielskiego, nabrało też nowych – negatywnych – konotacji. Do jednego wora wrzucono ludzi znanych ze swych osiągnięć i tych, którzy są znani z tego, że są znani. Dziś celebryta mówi jakim autem mam jeździć, jaki bank wybrać, w czym wyprać koszulę, co mam jeść, a co wziąć na żołądek gdy już przesadzę z konsumpcją, czy nawet – o zgrozo – na kogo mam głosować. Przysięgam, osiągnięć zdecydowanej większości tych ludzi nawet nie znam. Nie jestem w stanie wymienić nawet jednego ich filmu, czy piosenki, nie wiem co napisali (aktualnie, książki pisze każdy, plaga grafomanii sięga zenitu). Dziś można zostać celebrytą, mówiąc innym jak mają sprzątać swe domy (chętnie zaprosiłbym tę panią do siebie, bo chronicznie nienawidzę sprzątania, ale jeszcze bardziej – brudu).
Zewsząd uderza w nas fala celebryckich mądrości. Myślę sobie: a może ja, skromny magister prawa, rzeczywiście potrzebuję takich wskazówek? Może nie jestem w stanie samodzielnie myśleć, dokonywać wyborów? Czy mam wybrać jednego kandydata na prezydenta, którego popiera popularny aktor serialowy z diastemą, czy drugiego, którego oficjalnie popiera mój daleki (skądinąd bardzo znany) krewny? Znacie Państwo ten dowcip: „czym się różni Pan Bóg od adwokata? Panu Bogu nie wydaje się, że jest adwokatem”.
I nie ma co się wkurzać, czy obruszać na takie postrzeganie naszego zawodu. My-adwokaci swój rozum mamy. Swoją drogą, ciekawe czy ktoś z nas kupuje produkt tylko dlatego, że jakaś gwiazdka dała się z nim sfotografować na jakimś raucie? Jadąc dziś do pracy, odpaliłem na youtube piosenkę Róż Europy „Żyj szybko, kochaj mocno, umieraj młodo” (fanem punk-rocka nie jestem). Powiadam Państwu: takich pokładów emocji, jak w tej piosence, próżno szukać w dzisiejszych audycjach radiowych (zresztą, radio nie słucham, bo szlag mnie trafia po kwadransie tej papki). Mamy za to gro tekstów o tym jaka jestem nieszczęśliwa bo mnie chłopak rzucił, albo rapowania o tym jak to ojciec pił, nie było mnie na nic stać, a dziś co drugi dzień kończę w jaccuzi z butelką Dom Perignon i dwiema laskami w bikini (alegoria sukcesu). Tym samym, osobiście mnie nie dziwi, że coraz mniej moich znajomych posiada telewizor czy radioodbiornik. Gdyby jeszcze nie było facebook’a – świat byłby piękny…
Od celebrytów oczekiwałbym fermentu intelektualnego, twórczego Wezuwiusza – jeżeli już są tacy utalentowani. Tymczasem, wciska się nam kit i ciemnotę. Na szczęście, czasem trafi się w polskim kinie jeszcze Janusz Gajos w „Układzie zamkniętym”, albo Patryk Vega z „Służbami specjalnymi”. To ciekawe, że ludzie pozwalają by dawał im rady ktoś kto nie wie, że w Polsce mamy Senat. Albo ktoś kto twierdzi, że Hitler działał politycznie w 1902 r. Ktoś, kto wywlecze na światło dzienne rodzinne brudy. Zresztą, kiedyś obejrzałem w tv narodowy test wiedzy o czymśtam i okazało się, że najmniejszą wiedzę mieli aktorzy. Ci obecnie znani. Bo konia z rzędem temu z młodych kto wie w czym zagrał (i to jak!) Łomnicki. Zalewa nas niesamowita fala ogłupienia. Fenomen pani z okazałym (sztucznym) biustem ze Stadionu Narodowego trwa już 3 lata. I końca nie widać. Tyle samo trwa aplikacja adwokacka, na której jednak trzeba ruszyć inną częścią ciała niż biust czy cztery litery. Niestety, nikt za nasz wysiłek aplikacyjny tyle nie zapłaci, co np. producent telefonii komórkowej czy kosmetyków. Też Państwo zadajecie sobie pytanie: a co gdybym, zamiast adwokatem była/był kimś znanym? Cóż, gdybym miał zostać celebrytą to pewnie pisarzem, bo jeszcze pióro mam ostre. Może nawet drugim Grishamem;), aczkolwiek w kraju „Prawa Agaty” rzecz wątpliwa. Nie śpiewam nawet przy goleniu, bo nie lubię moich sąsiadów. W przedstawieniu szkolnym grałem nawet patrona szkoły ale nie wiem czy to duże umiejętności na szklany ekran. Poza tym, Robert Downey Jr. zdecydowanie lepiej wygląda w stroju Iron Mana (żeby nie było – w normalnym outficie także) niż ja.
Pobożne życzenie, ale jednak chciałbym doczekać czasów, gdy na kanapie popularnego programu rozrywkowego w czasie największej oglądalności zasiądzie adwokat, który wygrał arbitraż dotyczący np. dostaw gazu do Polski. Gdy ludzie będą słuchać uważnie tego co ma do powiedzenia, bo sprawa dotyczy w końcu nas wszystkich (bardziej pewnie Państwa, bo ja jestem w stanie przypalić wodę na herbatę, którą i tak pijam od wielkiego dzwonu).
Tak bardzo potrzeba dziś przeciwwagi dla kiczu i bylejakości…
Adwokat Łukasz Wydra
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.