W ostatnim odcinku czwartego sezonu House of Cards, gdy wydaje się, że władza Franka i Claire Underwood sypie się jak tytułowy domek z kart, postanawiają oni wykorzystać ostatnie narzędzie, jakie im zostało: strach. Lęk konsoliduje społeczeństwo wokół władzy, jest klasyczną metodą rządzenia. Coraz łatwiej dostrzec tę metodę także w państwach demokratycznych.
Lipiec 2016 – konwencja Republikanów w Cleveland zatwierdza nominację tej partii dla Donalda Trumpa w zbliżających się wyborach na Prezydenta USA. Wiele przemówień (np. Rudolpha Gulianiego) poświęconych jest bezpieczeństwu w USA: Amerykanie czują się zagrożeni, czują, że nigdy nie było tak groźnie, jak dziś – przestępczość rośnie, a terroryści czają się na każdym roku. Na pytania dziennikarzy dociekających źródeł przekonania o wiszącym nad USA zagrożeniem nie pada jednak odpowiedź. Wpływowy republikański polityk Newt Gingrich naciskany przez dziennikarkę CNN dysponującą statystykami FBI pokazującymi spadek liczby przestępstw, odpowiedział jedynie, że ważne dla niego są uczucia zwykłych Amerykanów. Zapomniał jedynie dodać, że często to politycy kreują uczucia zwykłych ludzi, także we własnym interesie: utrzymania lub zdobycia władzy.
Opłacalność dla polityków demokratycznych wzbudzania strachu jest zaskakująco zbieżna z celami, jakie przyświecają terrorystom. Terroryzm służy bowiem realizacji celów politycznych poprzez użycie lub groźbę użycia przemocy. Jak twierdzi dr Krzysztof Liedel, Dyrektor Centrum Badań nad Terroryzmem Collegium Civitas, „warunkiem sine qua non istnienia terroryzmu jest strach, a warunkiem sine quo non wzbudzenia strachu jest zakomunikowanie ludziom, że mają się czego bać”.
Terroryści realizują swoje cele siejąc strach. Na fali „sukcesów” terrorystów unoszą się też politycy, którzy w imię bezpieczeństwa podkręcają środki nadzoru, a siebie przedstawiają jako tych, którzy twardą ręką odeprą zagrożenia. Z perspektywy wartości państw demokratycznych i praw człowieka sedno problemu leży więc w tym, by władza skutecznie przeciwstawiała się nowym zagrożeniom, jednocześnie nie rezygnując z innych wartości, które obowiązana jest bronić.
Ustawa antyterrorystyczna
Kilka miesięcy temu dowiedzieliśmy się, że w Polsce niezbędna jest ustawa antyterrorystyczna, która przygotuje służby specjalne do przeciwdziałania zagrożeniom. Przyjęto ją w pospiesznym tempie (np. z pominięciem konsultacji publicznych) uniemożliwiającym głębszą dyskusję. Uzasadniane to było koniecznością zabezpieczenia lipcowych wydarzeń w Polsce: szczytu NATO i Światowych Dni Młodzieży. W trakcie sejmowej dyskusji minister Mariusz Kamiński przekonywał, że „codziennie wybuchają w Europie bomby, a my robimy wszystko, żeby przygotować nasze państwo, by do tego nie doszło”. Jego zastępca Maciej Wąsik dodawał w Senacie: „Nie chciałbym wywoływać psychozy, (…) ale przypominam: za polską zachodnią granicą, a wraz z Niemcami jesteśmy w strefie Schengen, jest 1,5 miliona przybyszów z krajów… no, islamskich”. To zaawansowany poziom straszenia.
Odnotuję, że w trakcie krótkich prac legislacyjnych doszło do dwóch zagrożeń terrorystycznych: zdetonowania bomby we wrocławskim autobusie oraz próby podłożenia ładunku wybuchowego pod policyjny radiowóz w Warszawie. Było to niespotykane zwiększenie częstotliwości takich zdarzeń, które niewątpliwie wpłynęło na nastroje społeczne i stosunek Polaków do proponowanej ustawy.
Krytycy ustawy: organizacje pozarządowe, Naczelna Rada Adwokacka czy Rzecznik Praw Obywatelskich nie podważali konieczności walki z terroryzmem. Domagali się jedynie, by nowe uprawnienia służb – o ile w ogóle konieczne – były poddane niezależnej kontroli. Chodziło m.in. o uprawnienie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego do prowadzenia quasi-kontroli operacyjnej bez konieczności uzyskania zgody sądu. Zgodnie z nowymi przepisami wystarczy, by „istniała obawa”, że osoba niemająca polskiego obywatelstwa może prowadzić działalność terrorystyczną. Działanie to nie jest poddane jakiejkolwiek kontroli: ani uprzedniej, ani następczej. Tymczasem nie ma jakichkolwiek argumentów, by uznać konieczność uzyskania choćby następczej zgody sądu na prowadzenie kontroli operacyjnej za przeszkodę w realizacji zadań służby. Co gorsza, poza oczywistym odebraniem tym osobom prawa do prywatności, uderza to również w ich rozmówców. Na istotny z perspektywy adwokatury aspekt tego problemu zwróciła uwagę adw. Małgorzata Mączka-Pacholak reprezentująca Komisję Praw Człowieka przy NRA podczas zorganizowanego przez obywateli „wysłuchania obywatelskiego” w sprawie projektu. Jej zdaniem omawiany przepis „pozbawia tajemnice zawodowe jakiejkolwiek ochrony, dopuszczając jej naruszanie niesprecyzowanymi przesłankami, które mogą w praktyce prowadzić do bardzo wielu nadużyć”. Rządzący pozostali jednak głusi na te argumenty: ustawa weszła w życie 2 lipca. A, co ważne, możliwość niekontrolowanego podsłuchiwania to tylko jeden element z długiej listy zarzutów wobec ustawy. We wniosku do Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie Rzecznik Praw Obywatelskich zakwestionował konstytucyjność aż 9 przepisów ustawy.
Jednak Polacy, także ci oburzający się na inne działania obecnej władzy, nie protestowali masowo przeciwko tym rozwiązaniom. Czyżby retoryka strachu poskutkowała i Polacy uznali, że skoro nowe rozwiązania uzasadniane są bezpieczeństwem, to należy zgodzić się na wszystko?
Co dalej?
Dr Krzysztof Liedel twierdzi, że „konieczność stawienia czoła terroryzmowi to konieczność stawienia czoła strachowi, który on wywołuje”. Stawia on słuszną, aczkolwiek pozornie trudną do zaakceptowania tezę, która odpowiedzialność za walkę z terroryzmem przerzuca na zwykłych obywateli. Jego zdaniem „walka z terroryzmem, w jednym ze swoich najważniejszych wymiarów, to walka na poziomie jednostkowym. To walka z przekonaniem pojedynczego człowieka, że terroryzm grozić może wszędzie i każdemu”.
Ten strach to również dobry grunt dla władzy, która dzięki niemu przy aplauzie, a przynajmniej braku społecznego sprzeciwu, może przeforsować każde rozwiązanie – byleby było uzasadnione względami bezpieczeństwa.
Tymczasem uprawnienia przyznawane służbom specjalnym do walki z terroryzmem powinny być regulowane z niezwykłą precyzją i ostrożnością. W atmosferze strachu nie ma na to miejsca, atmosfera ta czyni nasz świat dusznym i nieprzyjaznym dla wartości będących podstawą państw demokratycznych. Być może to właśnie miał na myśli Franklin Delano Roosevelt, który w 1933 r. w swojej mowie inauguracyjnej powiedział, że „jedyną rzeczą, której musimy się bać, jest sam strach”.
Wojciech Klicki
Tekst opublikowany w Magazynie Pokój Adwokacki
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.