„Niewinni” Grzegorza Gozdóra, recenzja książki, adw. Joanna Parafianowicz

15873030_1223828921040194_6407605916010578171_nKsiążka pt. Niewinni (prawdziwe historie z życia obrońcy), autorstwa Grzegorza Gozdóra, trafiła w moje ręce dzięki uprzejmości wydawnictwa TheFacto, za sprawą którego pozycja ukazała się w druku. Wraz z egzemplarzem przeznaczonym do mojej własnej lektury otrzymałam także trzy książki – dla Czytelników Pokoju Adwokackiego. Chętnych zgłosiło się tak wielu, że konieczne okazało się zastosowanie kryterium szybkości deklaracji lub wytypowanie sierotki Marysi i przeprowadzenie losowania pośród osób, które w zamian za wyrażenie własnego poglądu o książce, chciałyby ją otrzymać.

Tak duże zainteresowanie tytułem wskazuje niewątpliwie, iż tematyka prawnicza cieszy się popularnością, Czytelnicy chętnie sięgają po lektury spod znaku paragrafu, a historie, które my – prawnicy mamy do przekazania wywoływać mogą szybsze bicie serca. Dla autora jest to zatem potencjał, który warto dobrze zagospodarować. Czy tak jest w przypadku omawianego tytułu? Mam nadzieję, że moja opinia stanowić będzie punkt wyjścia dla Państwa do wysnucia własnego wniosku. Rzecz jasna, po wnikliwej lekturze książki.

Autor, jak wynika z informacji zawartej na obwolucie, jest adwokatem, doktorem nauk prawnych i nauczycielem akademickim – wykładał kryminalistykę i proces karny, skończył nadto aplikację sędziowską. Jak wskazano, „kiedy ma już dość sądów i procedur, biega maratony”.

Nie ukrywam, że choć ze smutkiem, to stwierdzić muszę, iż być może, pasja biegania przynosi autorowi lepsze efekty niż pisanie książek. Od biegania nie oczekuje się bowiem nieskazitelnego języka (w miejsce kilkuwyrazowych, a niekiedy nawet 1-wyrazowych zdań przywołujących na myśl klimat telegramu), wciągającej historii, konsekwencji w budowaniu fabuły oraz interesujących wniosków (ewentualnie morału), zaś od książki – tak. Wymienionych elementów w omawianej lekturze – brakuje.

Nie brakuje zaś tzw. snucia spiskowej teorii dziejów (niemal w każdym rozdziale autor sprowadza instytucje sądu, prokuratury i policji do współdziałającej grupy, którą cechuje braterstwo krwi, wzajemne krycie przewinień, wspieranie w błędnych rozstrzygnięciach), podkreślania płci przedstawicieli władzy sądowniczej lub innych instytucji (ta sędzia w dżinsach, policjantka, której tłuszcz wylewał się ze spodni itp. – dla kontrastu, kwestie wyglądu lub ubioru w odniesieniu do mężczyzn nie pojawiają się w ogóle), opinii na temat konkretnych, dających się zidentyfikować w rzeczywistości osób. Z pewnym wysiłkiem, ale mimo wszystko opisane kwestie mogłabym zaakceptować, podobnie jak i język, którym napisana jest książka (choć w mojej ocenie prawnicy powinni upraszczać sposób wypowiedzi, warto, aby nie popadali przy tym w przesadę – w drugą stronę, co w moim odczuciu ma miejsce w odniesieniu do Niewinnych). Trudno jednak pominąć pewne wątki kładące się cieniem na całej lekturze, nie dotyczące jednakże stylu autora w ogóle, lecz autora – adwokata… Tytułem przykładu (których w książce co nie miara):

„… Sąd Najwyższy nie jest wyrocznią (…) to tylko jeden z sądów o określonych kompetencjach. Już dawno przestałem patrzeć na sądy i sędziów w ten sposób, że im wyższy sąd, tym lepsi sędziowie. Nic bardziej mylnego. (…) To, że ktoś sądzi w Polsce w sądzie apelacyjnym czy jest na przykład prokuratorem w prokuraturze regionalnej, jeszcze nie oznacza, że to wybitny prawnik. Częściej decydują przeróżne wpływy i koterie”.

 

„Rzecznik Praw Obywatelskich to najgorsza instytucja do tego rodzaju spraw. (…) Kiedyś w innej sprawie moja klientka zapytała: >A Rzecznik Praw Obywatelskich?<. Opowiedziałem jej to, co powtórzę każdemu, także dzisiaj [książka wydana w 2016 r. – przypis j.p.]: >Pomogliby pani, gdyby była pani czarnoskórym przedstawicielem mniejszości seksualnej, ale pani nie jest, i dlatego co najwyżej napiszą pismo<.

 

„Nie raz wniosłem [do aresztu – przypis j.p.] leki. Oficjalnie to również zabronione. (…) Raz wniosłem zegarek na własnej ręce; to też zabronione”.

 

„Na bardzo przyjacielskich i nadzwyczaj uprzejmych prawników lepiej uważać. Lepsi są gburowaci. Uprzejmy i przyjacielski był adwokat, u którego byłem świadkiem na ślubowaniu, a który później kradł w siłowni. Pisały o tym gazety. (…) Był aplikantem w kancelarii w tym samym lokalu co ja. Zawsze bardzo kulturalny i uprzemy. Ale już w kancelarii ginęły pieniądze i komentarze prawnicze.” [pytanie tylko, czy autor nie jest pierwszą osobą, która formułuje publicznie zarzut z tego tytułu? – przypis j.p.]

W ocenie autora, sędziowie podzielający jego stanowisko procesowe – są odważni i sprawiedliwi, zaś stojący do niego w opozycji – tchórzliwi, przywiązani do PRL’owskich układów – choćby w trzecim pokoleniu (!), inni adwokaci występujący w sporze odznaczają się brakiem wiedzy, doświadczenia, są nieaktywni w procesie, niekiedy szkodzą klientom samą swoją obecnością (jak choćby jeden z adwokatów, który zdaniem autora podkreślającego wielokrotnie w książce wagę zasady domniemania niewinności miał być oskarżony – a nie skazany – za oszustwa przeciwko klientom). Jedynie autorowi znane są kruczki prawne pozwalające na wyjście jego klientów z opałów, uniknięcie niesprawiedliwości (jakże powszechnej w polskim wymiarze sprawiedliwości), jedynie jego mocodawcy są prawdomówni (i nawet gdy kłamią, jak bohater pierwszego rozdziału, to winą Policji jest to, iż przyjmują za prawdę coś, co mówi osoba o cechach mitomańskich, lecz wiarę dać jej wypada, gdy twierdzi, iż podczas wszystkich przesłuchań z jej udziałem funkcjonariusze podawali alkohol). To tylko autor potrafi ocenić, czy ktoś popełnił przestępstwo, czy jest tytułowym niewinnym – często li tylko na podstawie krótkiej rozmowy lub spojrzenia w oczy. Pozazdrościć.

W mojej ocenie, opis spraw prowadzonych przez Grzegorza Gozdóra jest niczym innym jak niekoniecznie subtelną formą promocji jego własnej kancelarii, która – nota bene – jak wynika wprost z lektury książki, nie urzęduje już pod adresem pierwszej siedziby…

O ile opisane sprawy byłyby jedynie wytworem wyobraźni adwokata, a nie – jak wskazuje podtytuł książki – prawdziwymi historiami z życia obrońcy, lektura, wobec braku innych – napisanych przez bardziej doświadczonych w piśmie autorów, mogłaby ewentualnie stanowić nieszkodliwą, bo nieszczególnie zapadającą w pamięć, lekką lekturę na wakacje. Zważywszy jednakże na fakt, iż nie mamy do czynienia z fikcją, bowiem autor opisuje własne doświadczenia zawodowe, choć brzmi to dość śmiało – lekturę polecić można byłoby… właściwemu rzecznikowi dyscyplinarnemu celem rozważenia, czy formułowane w niej poglądy i opinie nie wykraczają poza przyjęte w adwokackim środowisku ramy. Przestrzec zaś przed książką wypada osoby, które dopiero kształtują swoje zdanie na temat wymiaru sprawiedliwości. Choć daleki jest od ideału, z całą pewnością nie wygląda tak, jak można byłoby przypuszczać po lekturze Niewinnych. Chyba, że autor książki odznacza się wyjątkowym pechem, z jednej strony, lub brakiem umiejętności dokonania profesjonalnej, tj. pozbawionej nadmiernych emocji – oceny rzeczywistości, z drugiej.

Niewątpliwym plusem książki jest to, iż konsekwentnie podnosiła mi ciśnienie i złoszcząc – uniemożliwiała zaśnięcie podczas niemal 2 000 kilometrów podróży do domu, po urlopie.

 

Adwokat Joanna Parafianowicz

fullsizerender

 

 

Udostępnij wpis
Brak komentarzy

ZOSTAW KOMENTARZ