Jako że w naszym prawniczym światku (nie mylić z półświatkiem) zawitał okres burzy i naporu, pozwalam sobie (i wszystkim czytelnikom) na odrobinę oddechu, minutkę zapomnienia i co tam jeszcze komu potrzebne w tym pędzie zmian.
Otóż – Adwokaci się bawią. Serio. Gdzieś pomiędzy protestowaniem w stolicy, roztrząsaniem czy aby części garderoby rozwieszone na drzewie urągają czy, nie oraz panoszącym się (i o zgrozo publicznym) „uprzejmie donoszę”, każdy znajdzie chwilę dla siebie. Być może dzięki powyższym uchodzimy za sztywniaków, którym w pas się kłaniać należy (słynne „o, wielka mi Pani Mecenas”), w rozmowie używać wyszukanych słów (oby zgodnie z ich znaczeniem!) i którzy absolutnie nie przejawiają cienia luzu. Część społeczeństwa ma na szczęście okazję poznać naszą prawdziwą naturę, chociażby widząc dostojnego Pana Mecanasa na imprezie w lokalnym klubie (musi być modny, nie ma przebacz) ubranego w T-shirt z napisem „Last clean t-shirt!!” (true story).
Można też inaczej – można udać się na jeden z wyjazdów „integracyjnych” (cudzysłów nie jest przypadkowy – dobrze wiemy, że większość uczestników takich spędów jest już dobrze zintegrowana J) w bogatej ofercie większych Rad Adwokackich. A można udać się na koncert J Autorka niniejszego wybrała ostatnią opcję i 27 czerwca wybrała się na inauguracyjny koncert trasy Męskie Granie, w Krakowie. I tam, wspomniany na początku oddech (razem z wieloma innymi Adwokatami, spotkanymi przypadkiem) autorka złapała. Oddychałam od pierwszego koncertu zespołu Rebeka – dla mnie było tzw. „pierwsze słyszę”, niemniej warte taplania się w świeżym błocie i moknięcia na ostrym deszczu, który zdecydował się padać akurat na początku koncertu, po całym dniu droczenia się z krakusami. Po Rebece – Molesta z niespodzianką w postaci rapującej Doroty Masłowskiej (fajnie, prawda?).
Potem magiczna (brzmi infantylnie, ale słowo daję, nie znajduję bardziej pasującego przymiotnika) Natalia Przybysz, z twórczością której zapoznana byłam w stopniu znikomym, a porwała mnie bez reszty! Po Natalii …. no cóż, najchętniej napisałabym po prostu – Skubas. Niemniej niektórym niewiele to jeszcze mówi – niektórym i jeszcze. Będzie o nim głośno. I słusznie. Porywający (nie mylić ze „skoczny”), inteligentny, a wsłuchując się w słowa można sobie spokojnie zrozumieć – czego pragną kobiety (taka rada panowie J ). Po Skubasie ciężko było wrócić do rzeczywistości, nawet tej koncertowej. Następni wjechali Hey, a po nich KULT. Nie wiem czy można cokolwiek pisać na ich temat – są po prostu wielcy, a rozwodzenie się nad tym nie ma większego sensu, bo koń jaki jest, każdy widzi. Od siebie powiem tylko, że ich gwiazda z biegiem czasu nie blednie, a Kasię Nosowską najlepiej podsumował w dalszej części Krzysztof Zalewski – „Królowa jakby wszystkiego”. I teraz wisienka na torcie, szef wszystkich szefów, KrzysztofJarzynaZeSzczecina – Męskie Granie Orkiestra. Potraficie wyobrazić sobie duet Kazika z Fiszem, wykonujących „Spalam się”? Ja nie potrafiłam, a nawet gdybym się na to porwała, to nie wymyśliłabym tego co zobaczyłam….
Stare stało się nowe, nowe stało się stare, woda w wino, kamień w wodę – tak właśnie mniej więcej nie wiedziałam co się dzieje oglądając ww. duet. Nad wszystkim czuwał sam Master – Smolik, swoje dorzuciła Mela Koteluk, tak bardzo, że po wszystkim czułam się tak szczęśliwa, że nie czułam przestanych 7 godzin, przemokniętej kurtki i trochę mokrych skarpetek (tu specjalne pozdrowienia dla mojej dzielnej Towarzyszki – Mec. Joanny S.). A po wszystkim, gdyby komuś było mało, całe opisane wyżej grono artystów (i nie tylko) można było spotkać na kiełbaskach z niebieskiej nyski pod Halą Targową (o czym sami zresztą poinformowali zgromadzonych).
Trasa koncertowa trwa, Kraków to tylko początek. Polecam Kolegom i Koleżankom – skład artystyczny jest ruchomy, ale poziom niezmienny. Osobiście – gdybym miała trochę więcej czasu, rozważyłabym rozpoczęcie kariery gruppie i jeżdżenie za trasą do Wszystkich miast na rozkładzie.
Adw. Karolina Linowska
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.