Niezależnie od tego, jaki jest nasz stosunek do mediów społecznościowych, przyznać wypada, iż zmieniły one nasze życie zarówno w stopniu, jak i w czasie, które mogą. zadziwiać. Choć serwisy internetowe, w których działaniu podstawową rolę odgrywa treść generowana przez użytkowników danego serwisu zostały tak zdefiniowane i nazwane ledwie w 1999 r., odnoszę wrażenie, że czas można określać przez pryzmat tego, co było prze erą social media i tym, co dzieje się po nich.
Niegdyś dzieliliśmy się swoim życiem z innymi podczas spotkań czy rozmów telefonicznych. Siłą rzeczy zatem skala naszej otwartości mierzona była także miarą bliskości z innymi. Jedynie najbliższych dopuszczaliśmy do przeglądania wspomnień z wakacji zapisanych na fotografiach czy dzielenia się migawkami z ważnych życiowych wydarzeń. Dziś, bez najmniejszego oporu publikujemy zdjęcia naszych dzieci, zwierząt i rodziców, niemal na bieżąco zdajemy relację z urlopu, pasowania dziecka na ucznia, podróży służbowej, a nawet – dzielimy się obrazkami ślubnej, czy maturalnej podwiązki. Przy tym wszystkim, na ogół pokazujemy jedynie to, co ładne, egzotyczne, kolorowe, godne pożądania, a być może także – zazdrości.
Niemal niepostrzeżenie na przestrzeni niespełna 20 lat przesunęliśmy granicę pomiędzy tym, co nasze, prywatne i intymne do punktu, w którym pojęcia te tracą na znaczeniu i wiotczeją. Pokazujemy niemal wszystko, a zważywszy na często spotykaną u wielu osób, nieświadomość zasad funkcjonowania tego, czy innego portalu – także wszystkim. Przypomnieć wypada zatem, że zdjęcie wrzucone przez nas na Facebook czy Instagram, nie jest już naszą własnością. Wypowiedź, komentarz, post w grupie dyskusyjnej – one także nie przynależą się tylko nam. Są własnością portalu i każdy może je pobrać, zrobić screen i udostępnić, zaś to, czy powinien był to zrobić oceniać można jedynie w płaszczyźnie dobrego smaku, a nie prawnej odpowiedzialności.
W kontekście niedawno upublicznionej afery związanej ze zbieraniem przez Facebook danych z profili użytkowników i wnioskowania na ich podstawie o ich preferencjach politycznych stwierdzić wypada, że można rzecz jasna wystąpić z grup, skasować wpisy ujawniające nasze poglądy lub usunąć szczegółowe dane o sobie, zainteresowaniach, rodzinie itp. z opisu profilu. Możliwe jest także usunięcie konta. Cóż to jednak da, skoro nie doczytaliśmy regulaminu?
Warto mieć świadomość, iż sprawy dotyczące naruszania określonych norm przez Facebook były przedmiotem rozpoznania przez sądy różnych krajów, z rozmaitym, nie zawsze oczekiwanym przez powodów, skutkiem. Np. problem śledzenia aktywności internautów nie korzystających z serwisu zakończył się w Kalifornii kilkakrotnie poprzez umorzenie postępowania z uwagi na brak możliwości skutecznego udowodnienia przez powodów, iż ponieśli straty ekonomiczne oraz z uwagi na fakt, iż mogli zabezpieczyć się przed śledzeniem. Podobnych orzeczeń jest więcej.
O prywatności można pisać wiele. Wszystko jednakże sprowadza się do jednego – w sieci ona niemalże nie istnieje i o ile opisywani przez plotkarskie media celebryci dzielą się migawkami ze swojego życia za pieniądze, czyniąc z tego nie tylko sposób na życie, lecz pracę, my – zwykli użytkownicy portali społecznościowych – robimy to za darmo.
Milan Kundera twierdził, że prywatność jest rzeczą świętą. Ciekawe, czy zaakceptowałby regulamin Fecebook’a?
Felieton ukazał się w Rzeczpospolitej – Rzecz o prawie w dniu 17 kwietnia 2018 r.
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.