Z 4 klasy podstawówki niewiele pamiętam. Trochę lat już przecież minęło („trochę” brzmi lepiej niż 20). Oprócz ogromnej dumy z przeskoczenia magicznej granicy między „małolatami”, a elitą szkolnych korytarzy to były w zasadzie dwa zdarzenia – po latach oceniam, że nieco ze sobą powiązane. Pierwsze – lekcja języka polskiego, każdy powinien własnymi słowami potępić bohatera lektury szkolnej – jednoznacznie negatywnego (wg „klucza”). I nagle obudziła się we mnie przekora, która kiedy przyszła moja kolej kazała mi wstać i wbrew poleceniu – bronić. Szczęśliwe ówczesna gawiedź nie znała jeszcze pojęcia „nerd”. Drugie wydarzenie – rodzice są w trakcie oglądania Wiadomości, ja w trakcie udawania, że śpię. Schowana za ścianą oglądałam sprawozdanie z procesu w sprawie Pana Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego przeciwko dziennikowi „Życie”. Niewiele zapamiętałam, a właściwie zrozumiałam z istoty sporu. Moją uwagę przykuł pełnomocnik powoda – Adwokat Tadeusz de Virion. Tak ogromnie różnił się od ludzi krzyczących wówczas z dzienników, wiadomości i wszystkich innych programów zachęcających dzieci do pójścia spać. Nie pamiętam czym dokładnie ujął mnie Pan Mecenas. Wiem natomiast, że od tamtej pory stał się dla mnie ikoną adwokatury, postacią z którą utożsamiałam godność tego zawodu. To wyobrażenie o zawodzie adwokata, nieświadomie wykreowane przez Pana Mecenasa sprawiło, że właśnie w 4 klasie podstawówki porzuciłam dotychczasowe ambicje zostania aktorką (lub też w zależności od nastroju – kierowcą rajdowym) i postanowiłam zostać adwokatem. Z sukcesem zresztą.
Po wielokrotnym już przeczytaniu powyższego z bólem przyznaję, że brzmi to dość pompatycznie, ale słowo adwokata, że tak właśnie było. Od tamtego czasu, kiedy tylko natknęłam się na wzmiankę o Panu Mecenasie – natychmiast ją zachowywałam (wycinałam, a w dobie internetu gromadziłam foldery z artykułami, wywiadami itd.). Przygotowując się do napisania niniejszego artykuły odgrzebałam wszystkie materiały, z pogodnym sentymentem przeczytałam je wszystkie jeszcze raz. Za każdym razem czyta się je tak samo dobrze, z jedną różnicą – dziś, oprócz ciekawych historii wyczytuję z nich spostrzeżenia, które mogłyby służyć kolejnym pokoleniom adwokatów, jako praktyczne uzupełnienie Kodeksu Etyki.
Czego nauczyłam się od Pana Mecenasa?
Po pierwsze:
Dobrego adwokata można poznać po sławie jaka go otacza i za nim idzie. Pan Mecenas sam zresztą powtarzał że uchodził za „specjalistę od gwałtów”. Być może, tak jak w moim przypadku dostaliście kiedyś na egzaminie z prawa karnego jeden z kazusów opartych na sprawie prowadzonej (i wygranej – a jakże) przez Pana Mecenasa. Mnie taka historia spotkała na pierwszym roku aplikacji, kiedy prowadzący nawiązał do przypadku, gdy podczas usiłowania gwałtu przez dwóch napastników, ofiara zastosowała osobliwą obronę konieczną, tj. „ostrzegła” napastników o swojej chorobie wenerycznej, czym zniechęciła ich do gwałtu i zachęciła do dobrowolnego odstąpienia od dokonania. Dobrze kojarzyłam tę sprawę Mecenasa, włączając w to prawomocny wynik.
Po drugie:
„Adwokat jest jak lekarz – nie może odmówić prawa pomocy.”
Powtarzając bardzo często tę zasadę, Pan Mecenas opisywał przypadki kiedy jednak udzielenia takiej pomocy odmawiał. Przytoczę chociażby przypadek słynnego „Masy”. Wspomniany nie mógł pofatygować się do Pana Mecenasa osobiście, dlatego oddelegował po swojego potencjalnego obrońcę swoich kompanów, którzy „zaprosili” Pana Mecenasa do auta, celem przejażdżki do „szefa”. Pan Mecenas odmówił niezwłocznie, gdyż jak uważał „adwokat nie jest od tego, żeby jeździć do ukrywającego się gangstera”. Swoją drogą, to ostatnie zdanie mogłoby służyć jako kolejna rada…
Po trzecie:
„Najgorszy przestępca ma prawo do obrony”.
Jak często na rodzinnych zjazdach jesteście pytani przez nieprawniczą część towarzystwa o to jak taki, czy inny adwokat może patrzeć w lustro podejmując się obrony w najgłośniejszych zbrodniach z pierwszych stron gazet? Pana Mecenasa także takie sytuacje nie omijały. W swojej karierze bronił w procesie, gdzie prokurator żądał dla klienta Pana Mecenasa kary śmierci. Niestety nie znam zarzutu, niemniej w związku z tą sprawą Pan Mecenas miał usłyszeć od swojej matki, że „Nie do tego byś bronił morderców cię wychowałam.” Odpowiedź Pana Mecenasa warto zachować na wspomniane wyżej zjazdy rodzinno – towarzyskie: „Nie tędy droga do potępiania obrońcy za to, co zrobił oskarżony”.
Po czwarte:
„Gdy polityka wkracza na salę sądową, to sprawiedliwość tę salę opuszcza.” Rada może nie jest uniwersalna – w końcu ilu z nas przychodzi uczestniczyć czynnie w procesach z domieszką polityki. Niemniej, czasy mamy takie, że może jednak warto pamiętać.
Po piąte:
„Im wyższa stawka, tym większe pole do popisu dla obrońcy”. Wbrew pozorom nie chodzi tutaj o wysokość honorarium. Przytoczone zdanie Pana Mecenasa było odpowiedzią na pytanie, czy obrona w czasach obowiązywania kary śmierci była trudniejsza. Na potwierdzenie powyższego Pan Mecenas przytaczał sprawę, w której nie mający już wiele do stracenia zabójca milicjanta, wziąwszy za zakładniczkę starszą kobietę uwolnił ją i poddał się na jej prośbę motywowaną tym, że w każdej chwili wrócić może jej mąż, który gotów umrzeć na zawał serca gdyby zobaczył, że ukochanej żonie groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Pan Mecenas czyniąc z opisanego fragmentu zachowania sprawcy kluczowy argument przekonał Sąd, że nie mógł on być do końca zdemoralizowany, skoro postąpił w ten sposób. Z tego względu karę śmierci zamieniono na dożywocie.
Po szóste:
Pan Mecenas zapytany o to, czy pyta swoich klientów o to jak było naprawdę odpowiedział krótko i stanowczo – „Nigdy.” Pytanie z gatunku tych pojawiających się na spotkaniach rodzinno – towarzyskich, ale zastosowanie praktyczne zdecydowanie szersze. Aby być sprawiedliwą dodam, że w swoich wypowiedziach Pan Mecenas podkreślał, że nie potępia adwokatów, którzy „wiedzą jak było, a mimo to bronią oskarżonego.” Jednak w swoim przypadku zaznaczał, że „nie mam dwóch świadomości ani nie mogę reprezentować dwóch prawd: jednej dla sądu a drugiej dla oskarżonego.”
Po siódme:
„Sądy są omylne.”
Wprawdzie Pan Mecenas poparł takie stwierdzenie historią z czasów głębokiego PRL-u, gdzie tzw. sędzia z awansu był z zawodu … ślusarzem awansowanym do stopnia sędziego, niemniej – czy nie opadają Wam czasem ręce, kiedy wszyscy – włączając w to przeciwnika procesowego, a wyłączając Sąd, mimowolnie otwierają usta słysząc rozstrzygnięcie, albo jego motywy (względnie jedno i drugie)? No właśnie.
Ze słów Pana Mecenasa Tadeusza de Virion wyciągnąć można wiele. Polecam wszystkim lekturę wywiadów oraz słuchowisk – są rozsiane w sieci, ale ogólnie dostępne.
W ramach post scriptum przytoczę smutną puentę, która jak się okazało później, była zapowiedzią powolnego zanikania tego wszystkiego, co pchało mnie ku zawodowi adwokata. Byłam w trakcie intensywnych przygotowań do kolokwium na pierwszym roku aplikacji, kiedy zadzwonił do mnie tata z informacją, że Pan Mecenas Tadeusz de Virion zmarł. Bez uderzania we wzniosłe tony – było mi najzwyczajniej w świecie smutno. W parę tygodni później przystępowałam do wspomnianego kolokwium, które oprócz części z prawa karnego obejmowało także historię adwokatury. Kiedy czekałam na moją kolej, z sali egzaminacyjnej wyszedł oburzony aplikant. Bardzo zdenerwował go fakt, że w ramach pytania o historię adwokatury został poproszony o zaprezentowanie sylwetki „de jakiegoś”. Ponownie – najzwyczajniej w świecie zrobiło mi się smutno.
Adwokat Karolina Linowska
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.