gościnnie: Dość już tych bzdur, adw. Jacek Różycki

Przysłuchuję się od dłuższego czasu czemuś, co nazywamy w Polsce „debatą publiczną”. Od bardzo dawna twierdzę, że w naszym kraju taka debata nie istnieje, ponieważ sączonego nam od świtu do zmierzchu, pozbawionego jakiejkolwiek treści bełkotu polityków (wszystkich opcji) nie można nazwać „rozmową”. Jest to logicznie niemożliwe.

Czarę goryczy (moją) przelała kwestia Trybunału Konstytucyjnego. Poziom bzdur, jakie wygłaszane są w tej sprawie, jest bowiem porażający!

W naszym kraju ostatnio modne jest być prawnikiem. Każdy Jacek Sasin (nomen omen z wykształcenia historyk), Beata Kempa (administratywistka – wiem, trudne słowo), czy też inny Grzegorz Schetyna (również historyk) albo Ryszard Petru (ekonomista) sypie artykułami Konstytucji jak z rękawa. Każdy z nich, poza wskazaniem jakiegoś artykułu (na przykład „nieszczęsnego” art. 195) twierdzi, że przepis ten mówi coś kompletnie odwrotnego, niż mówią pozostali. Jednocześnie, żaden z nich nawet nie słucha, co też łaskaw był wydobyć z siebie jego adwersarz. Najważniejsze, by powtórzyć jak najwięcej razy to, co zapewne przeczytał w porannym newsletterze partyjnym…

Efekt? Wspomniany na wstępie, polityczny bełkot.

Choć – w odróżnieniu od wyżej wymienionych konstytucjonalistów – jestem prawnikiem, postanowiłem w tym krótkim tekście nie powołać się na ani jeden przepis. Doszedłem do wniosku, że argumentacją prawną politycznego bełkotu nie pokonam. Spróbuję użyć zupełnie podstawowej, wręcz elementarnej logiki.

Burzę wokół polskiego sądownictwa konstytucyjnego rozpętała partia rządząca, podejmując kuriozalne, zwyczajnie głupie uchwały, odmawiające „mocy prawnej” wyborowi sędziów, jaki był udziałem poprzedniego parlamentu. Argument, że to „PO zaczęła” upada, ponieważ w żadnym stopniu nie usprawiedliwia czynienia gorszych rzeczy (na zasadzie „oni kradli, to my też”).

Prawdą jest, że politycy Platformy Obywatelskiej (żenująco odrealnieni ośmioletnim sprawowaniem władzy) chcieli w czerwcu ubiegłego roku obsadzić więcej stanowisk sędziowskich w Trybunale Konstytucyjnym, aniżeli zgodnie z Konstytucją mogli. Zrobili to jednak w sposób tak dziecinnie prostacki, że można do tego porównać chyba tylko sposób zarządzania stadninami koni przez obecnego Ministra Rolnictwa…

Następnie, „Prawo i Sprawiedliwość” zbłaźniła się okrutnie podczas grudniowych rozpraw przed Trybunałem Konstytucyjnym, nieudolnie próbując paraliżować tę instytucję nowelizacją ustawy o TK i żałośnie „broniąc” swoich „racji” na sali rozpraw. Wszyscy mogliśmy to oglądać na żywo w telewizji.

Wisienką na tym spleśniałym torcie było (i jest) zachowanie Prezydenta, który – ze zrozumiałych wyłącznie niektórym doktorom prawa przyczyn – po dzień dzisiejszy nie zaprzysiągł żadnego z sędziów Trybunału, wybranych przez poprzedni parlament.

Wreszcie, w rezultacie tego chocholego tańca, PiS postanowił zrobić nam wszystkim świąteczny prezent i w dniu 22 grudnia 2015 r. uchwalił tzw. „ustawę naprawczą”, ordynarnie demolującą Trybunał. Sposób procedowania tej ustawy, poprawki do niej wniesione… Żaden prawnik przy zdrowych zmysłach nie miał najmniejszych wątpliwości po co to było robione. Mało tego, że nie miał – wszystkie (bez wyjątku) organizacje prawnicze w tym kraju były ze sobą zgodne (jak nigdy) – ta ustawa była pogwałceniem wszelkich norm. Ale przysłowiowy Jacek Sasin miał inne zdanie.

Najepiej, najprościej i najkrócej pisowski pomysł na sparaliżowanie Trybunału (bo tym w istocie była tzw. „ustawa naprawcza”) opisał wybitny polski konstytucjonalista, Prof. Marek Chmaj, pozwolę sobie więc go zacytować:

 „[Jeśli] ustawodawca wpisze do ustawy, że w Trybunale zasiada 50 baranów, to jest pytanie, czy TK ma rozpoznać konstytucyjność tej ustawy na podstawie tejże nowej ustawy, czy na podstawie starej? Kto ma orzekać: skład Trybunału, czy barany?”

Trybunał wyszedł z założenia, że raczej on powinien rozpoznawać – nie barany. Przysłowiowy Jacek Sasin uważa jednak inaczej… To barany powinny. Wtedy orzeczenie byłoby wyrokiem.

Proste, prawda? Chciałoby się wręcz rzec – prostackie. Ale naprawdę – do powyższego wniosku można sprowadzić wszystkie twierdzenia przedstawicieli rządzącej partii, wygłaszane dzień w dzień od 27 dni.

Wbrew wszystkiemu, co uczciwie zrelacjonowałem wyżej, Jacki Sasiny (i inne, pomniejsze bóstwa) nieustannie odmieniają sformułowanie „polityczny spór wokół TK”  przez wszystkie przypadki. Partia rządząca niezmiernie mocno się stara (w każdej genialnej wypowiedzi każdego jej funkcjonariusza, codziennie) aby wtłoczyć nam do głów „polityczny” charakter tego „sporu”.

Tymczasem, ani to spór, ani polityczny. To łamanie prawa. Po prostu.

Dlatego – dosyć już tych bzdur!

Adwokat Jacek Różycki

logo-2

Udostępnij wpis
Brak komentarzy

ZOSTAW KOMENTARZ