Tym razem, pozwalam sobie na wpis osobisty, a zatem ze wszech miar nieprofesjonalny. Uważam jednak, że niekiedy warto przekroczyć granicę.
Pokój Adwokacki to, dzięki zaangażowaniu Czytelników, wspaniałe miejsce, jednakże bardzo wymagające i przysparzające problemów. Problemów niekiedy wielkich na tyle, że tak jak już bywało, miewałam ochotę zamknąć go na wszystkie spusty i robić to, co robi wielu adwokatów – skupić się na praktyce zawodowej. Pokój adwokacki to, w moim odczuciu, także cudowne – moje – adwokackie dziecko – choć dla wielu osób ze środowiska – infantylne, źle wychowane i z premedytacją wprowadzające w błąd, iż stanowi głos całego środowiska. Gdy tymczasem, to tylko mój głos.
Czy żyłoby mi się lepiej, gdyby Pokoju Adwokackiego nie było? Tak, o ile przyjąć, że amputacja ręki uchronić może od uderzania nią w różne przedmioty…
W mojej dotychczasowej pokojowej przygodzie niektórzy koledzy adwokaci odsądzali mnie od czci i wiary, stawiali zarzuty, dowodzili mojej nieuczciwości, twierdzili, że zarabiam krocie, sprzeniewierzam pieniądze samorządu adwokackiego, jestem słono opłacaną tubą propagandową tych lub innych postaci na adwokackim firmamencie. Niekiedy publicznie zastanawiano się z kim romansuję, kto mnie utrzymuje, kto pcha do przodu, za czyją sprawą i dlaczego bywam zapraszana do telewizji. Byli tacy, którzy twierdzili, że poza korzystaniem z plusów kobiecych wdzięków, nienawidzę mężczyzn, bowiem mąż rzucił mnie i zostawił z dwojgiem dzieci i gigantycznymi alimentami. Dzięki kreatywności kolegów, byłam już żoną, kochanką i córką znanego niegdyś polityka, jeździłam moimi 3 Maybachami, mieszkałam w kilku willach wybudowanych za gotówkę. Finansował mnie też Soros. Byłam winna śmierci Moniki Zbrojewskiej i tego, że Ministerstwo Sprawiedliwości nie podwyższa stawek za urzędówki. Naśmiewałam się z tragedii smoleńskiej, choć jedyny mój z nią związek to napisanie do Palestry wspomnienia o mec. Stanisławie Mikke. Miałam cienki głosik, który powinnam szkolić wraz z logopedą. Pompowałam usta. Sprzedałam się za zasponsorowaną mi torebkę, rzecz jasna ośmieszając przy tym Świętą Adwokaturę. Pisano na mnie skargi (ponad 20) i grożono procesami. Część postępowań jest nadal w toku.
Wszystkie opisane wyżej historie przeżywałam. Chorobliwie robiłam screeny okropnych wypowiedzi, wiele razy płakałam, czasami wdawałam się w dyskusję, kłóciłam i żądałam, nigdy nie otrzymanych, przeprosin. Godzenie Pokoju Adwokackiego z pracą i aktywnością samorządową (o pozostałych aspektach życia nie wspominając), szczególnie intensywną na przestrzeni ostatnich blisko dwóch lat, kosztowało mnie zawał przed ukończeniem 37. roku życia.
Rzecz w tym, że wszystko, to nic. To mnie już nawet nie boli.
Boli jednak to, że niektórzy koledzy adwokaci, a niekiedy ich dzieci (jako nowy trend) mnie straszą. Czym? Ujawnieniem prawdy o mnie.
Czy chodzi o to, co wyczyta z komentarza osoba postronna? Że jestem „k” (tj. najdelikatniej rzecz ujmując – córą Koryntu?).
A może prawdy o zmianie nazwiska i ujawnieniu jak ono niegdyś brzmiało?
Tak, koledzy adwokaci z Polskiej Palestry, zmieniłam nazwisko, o czym dobrze wiecie i co skrzętnie wykorzystujecie w swoich rozgrywkach, których nie wiedzieć czemu akurat ja jestem adresatem, choć nie znamy się osobiście. Wiecie też, dlaczego to zrobiłam, a mimo to, powoływana przez Was zmiana w moim życiorysie pomija to, co najistotniejsze – czyli przyczynę.
Mam Was i Waszej postawy dość. Ujawniajcie moje nazwisko. Nie zapomnijcie jednak nie tylko tego, jak brzmiało pierwotnie, ale i tego, że zmiana była wynikiem zostania przeze mnie mamą adopcyjną i zarazem jedynym rodzicem dziecka o niełatwej przeszłości. Zmieniłam nazwisko, aby dać mu nowy start i pozwolić zacząć życie od zera, bez ogona doświadczeń, bez patologii.
Dzięki Wam historia, która jest tylko sprawą moją i mojego dziecka, już dawno stała się sprawą publicznej rozgrywki. Gratulacje.
Joanna Parafianowicz, adwokat, ale i mama adopcyjna, która zmieniła nazwisko
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.