„Słabi muszą zginąć”
Taką myślą uraczył, podczas wykładu, blisko dekadę temu studentów pewnego wydziału prawa jeden z najbardziej znanych polskich karnistów. I można to kontestować, ale – w realiach brutalnego życia – profesor miał sporo racji. Dziś chciałem trochę szerzej o paradoksach wyboru adwokackiej specjalizacji.
Powiedzieć, że nie warto eksperymentować i prowadzić spraw, na których się nie znamy – jest truizmem. „Primum non nocere”, jak mawiają lekarze i czego uczono niżej podpisanego na lekcjach łaciny w liceum.
Czasem jednak jest tak, że dane zagadnienie spada na adwokatów niczym grom z jasnego nieba. Przykładowo, gdy człowiek pracuje w departamencie procesowym dużej kancelarii, udział w arbitrażu jest czymś naturalnym. Czasem zaś, arbitraż jest jak dawno niewidziany przyjaciel z daleka – pojawia się w pewnym momencie naszego zawodowego życia po kilku latach niewidzenia.
Na temat arbitrażu napisano już wszystko (chociaż mam cichą nadzieję, że nie). Szanowni Państwo, pamiętajcie o arbitrażu gdy przyjdzie Wam spierać się ze Skarbem Państwa. Dla przykładu, rok temu władze Sądu Arbitrażowego przy Konfederacji Lewiatan zorganizowały świetną konferencję „Diagnoza arbitrażu” na Zamku Królewskim. Pan z Prokuratorii wstał i powiedział, że radcy Prokuratorii, wbrew obiegowej opinii, wcale nie są faworyzowani w sądach. Odpowiedział mu guru polskiego prawa handlowego: „jeśli pan twierdzi, że tak jest, to pan tak twierdzi”, po czym sala wybuchnęła gromkim śmiechem. Pomyślcie Państwo o arbitrażu także wtedy, gdy pojawi się autorefleksja nad zasadnością naszej obecności na sali, gdy w imię zasady prawdy materialnej emanacja potęgi Najjaśniejszej pozwoli pełnomocnikowi drugiej strony zgłosić wnioski dowodowe na 4. terminie rozprawy, względnie – gdy stwierdzi, że zawarcie umowy jest okolicznością faktyczną (nie, żadną miarą nie jest, o czym na co niektórych wydziałach prawa uczy się na 2. roku studiów).
Nie bójmy się arbitrażu. Nawet jeśli niektóre z proponowanych rozwiązań zmian prawa arbitrażowego mogą budzić poważne wątpliwości, nie zniechęcajmy się do ADR. To zawsze fantastyczna intelektualna przygoda i jedno jest pewne: nigdy łatwo nie będzie. Pan mec. Maciej Łaszczuk udzielił bardzo ciekawego wywiadu dla „Rz” kilka miesięcy temu. M.in. powiedział, że “Arbitraż, wbrew pozorom, jest trudniejszy od postępowania przed sądem powszechnym. Wymaga wiele odwagi i najwyższych kwalifikacji”.
Autorefleksja pełnomocnika nad posiadaniem tych cech, musi nastąpić. Każdy z nas zna swój bilans w arbitrażu. To prawda, może się wydawać, iż środowisko arbitrażowe jest dość hermetyczne, aczkolwiek nie można odmówić wysiłku wielu mądrym ludziom promującym arbitraż. Co do arbitrażu, by móc go rzetelnie oceniać – konieczne jest zetknięcie się z nim w praktyce. Sama lektura, nawet Gary’ego Borna, nie wystarczy.
Są prawnicy, którzy patrzą na arbitraż z boku. Jak jednak w takim razie wypowiadać się na temat arbitrażu, w sytuacji gdy nasz kontakt z nim jest co najwyżej wielce incydentalny? Przez dłuższy czas, próbowałem grzecznie komuś dać do zrozumienia, by nie podejmował się oceny zasad arbitrażu, jeżeli nie miał z nim styczności. Niestety, bezowocnie. Niezrozumiałe posunięcie.
Mądrzy ludzie uczą się na swych błędach. „Nazywam się Optimus Prime i mam wiadomość dla moich stwórców: zostawcie Ziemię w spokoju” – oto jak kończy się ostatnia część „Transformers”…
No comments
Sorry, the comment form is closed at this time.