Oczekiwania młodych prawników vs życie, adw. Joanna Parafianowicz

Temat wynagrodzeń adwokatów i będący niejako ich pochodną problem wynagrodzeń aplikantów to temat rzeka i w ramach felietonu niemożliwe jest oczekiwanie, aby został wyczerpany. Niemniej, obserwacja prawniczej rzeczywistości pozwala na dostrzeżenie pewnych powszechnie obowiązujących reguł, zaś ich analiza prowadzi na sformułowanie pytań, na które w szczególności młodzi adepci adwokackiego fachu winni udzielić sobie odpowiedzi samodzielnie.

Niewątpliwie przez długi czas normą było to, że odbywanie aplikacji adwokackiej nie wiązało się z dużymi przychodami. Kilka dekad temu uczestnicy szkolenia nie byli zobowiązywani do płacenia za nie i otrzymywali wynagrodzenie od Rady Adwokackiej, jednakże ich wysokość była głodowa i nie pozwalała na samodzielne utrzymanie się. W późniejszym czasie, Rady zaprzestały płacenia aplikantom, jednakże rozprzężeniu uległy zasady ich zatrudniania – nie byli oni zobowiązani do wykonywania obowiązków wyłącznie w kancelarii patrona (który – na marginesie zwykle im nie płacił za podejmowane czynności) i zaczęto dopuszczać zatrudnienie w innym miejscu. Po reformie dostępu do zawodu adwokata aplikacja stała się odpłatna, zaś w większości Izb reguły podejmowania zatrudnienia, choć w sposób niejednolity, to co do zasady dały możliwość podejmowania pracy także w instytucjach i podmiotach, których prawo nie jest podstawowym przedmiotem zainteresowania. Z jednej strony zatem aplikanci otrzymali możliwość zarabiania (niekiedy poza branżą), z drugiej, jednakże – nałożono na nich niebagatelne obowiązki płatnicze.

Nie jest tajemnicą, że od szeregu lat młodzi prawnicy coraz głośniej podnoszą, iż oferowane im wynagrodzenia nie pozwalają nie tyleż na utrzymanie się, co na godne życie. Internet kipi wpisami o relacjach zarobków do wydatków i argumentów wspierających tezę, że coś musi się zmienić, że adwokaci nie mogą oczekiwać, iż ktokolwiek będzie dla nich pracował za darmo lub za głodowe stawki, zaś aplikanci nie powinni przyjmować zleceń, z tytułu których wynagrodzenie jest zbyt niskie, aby podtrzymywać mit o prestiżu zawodu. I ja się z tymi postulatami zgadzam. Dostrzegam, jednakże drugą stronę medalu, po której wbrew przekonaniu wielu młodych (stażem, a niekoniecznie wiekiem) ludzi nie zawsze stoją: skąpstwo, chęć wykorzystywania innych, czy utrata pamięci skutkująca tym, że ktoś, kto dziś oferuje mało, niegdyś wiedział, że to za mało, lecz wspomnienie to uległo zatarciu. Za obowiązującymi na rynku stawkami stoi bowiem w wielu wypadkach proza życia.

Adwokat, który wykonuje zawód w niewielkiej kancelarii, o ile nie para się przy okazji drukiem banknotów (a wedle mej wiedzy – nikt tego nie czyni) zarabia zwykle akurat tyle, aby przeżyć bez uszczerbku dla kosztów utrzymania siebie i osób mu najbliższych. Nie pozwala sobie na ścisłe wyspecjalizowanie praktyki wiedząc, że niezależnie od jego indywidualnych upodobań prowadzi się sprawy dokładnie takie, z jakimi przychodzi doń klient i nie grymasi, że niekiedy konieczne okazuje się pochylenie nad dziedziną, z którą niekoniecznie jest mu po drodze. Czy oznacza to, jednakże, iż ma zaniechać szkolenia aplikantów? Niekoniecznie, jeśli przyjąć, iż tym, co im realnie oferuje (a nie tylko deklaruje) jest podzielenie się wiedzą, wprowadzenie w tajniki wykonywania zawodu i powierzenie know how, które jest jego udziałem za sprawą przepracowanych lat.

Nauka, w szczególności na aplikacji, nie jest obowiązkiem i nie sposób byłoby przekonująco wywodzić, iż każdy, kto pomyślnie zda egzamin wstępny ma równe szanse na osiągnięcie zawodowej satysfakcji. Zdobywanie wiedzy jest luksusem i ci, którzy chcą po niego sięgnąć nie powinni stać na stanowisku, iż wraz z ukończeniem studiów osoby, od których chcą się uczyć są im winne więcej niźli wynagrodzenie adekwatne podejmowanym czynnościom. Z uwagi zaś na to, że pisząca te słowa nadal ma w pamięci poziom własnej wiedzy po ukończonym uniwersytecie (pomimo pełnoetatowego praktykowania od pierwszych lat studiów) podzielić się może wiedzą, która przychodzi z czasem: na ogół przekonanie o własnej przydatności do pracy jest odwrotnie proporcjonalne do zdobytego doświadczenia. Przyjąć można rzecz jasna, że to herezja lub przejaw cynizmu. Co, jednakże, jeśli tak wcale nie jest?

adwokat Joanna Parafianowicz

 

Felieton ukazał się w Rzeczpospolitej – Rzecz o prawie w dniu 15 października 2019 r.

 

Udostępnij wpis
Autor:

Warszawski adwokat i Pokój Adwokacki w jednym.

Ostatni komentarz
  • KODEKS PRACY ZNA POJĘCIE TJ. SZKOLENIE PRACOWNIKÓW. tO , ŻE PRACODAWCA NIEJAKO SPRZEDAJE KNOW-HOW PROWADZENIA SPRAW, NIE MOŻE BYĆ USPRAWIEDLIWIENIEM DLA PŁACENIA MINIMALNEJ KRAJOWEJ OSOBOM, KTÓRE SĄ U NIEGO ZATRUDNIANE. OCZYWIŚCIE PIERWSZY ROK PRACY MOŻNA TAK ZROBIĆ – BO TRAKTUJEMY PRACOWNIKA JAKO OSOBĘ NIEDOŚWIADCZONĄ I UCZĄCĄ SIĘ (MIMO STUDIÓW I TRWAJĄCEJ APLIKACJI), ALE UTRZYMUJĄCY SIĘ BRAK PODWYŻEK NAWET PO 3 LATACH PRACY W DANEJ KANCELARII (ROZPOCZĘTEJ JUŻ PODCZAS STUDIÓW) JEST NIEGODZIWY. NIE STAĆ CIĘ NA PRACOWNIKA TO GO NIE ZATRUDNIAJ. WIEM, Ż EPOLITYKA FISKALNA PAŃSTWA GENERUJE OLBRZYMIE KOSZTY PRACY, ALE OBCIĄŻANIE TYM PRACOWNIKA NIE JEST SŁUSZNYM ROZWIĄZANIEM. LUDZIE W MARKETACH ZARABIAJĄ WIĘCEJ NIŻ APLIKANCI REPREZENTUJĄCY KLIENTÓW PRZED SĄDEM. SŁABO OPŁACANY PRACOWNIK Z BIEGIEM CZASU MA CORAZ MNIEJSZE ZAANGAŻOWANIE W PRACĘ.

Napisz odpowiedź do pAWEŁ Anuluj odpowiedź